ТОП просматриваемых книг сайта:
Matki i córki. Ałbena Grabowska
Читать онлайн.Название Matki i córki
Год выпуска 0
isbn 978-83-66335-28-8
Автор произведения Ałbena Grabowska
Жанр Современная зарубежная литература
Издательство OSDW Azymut
Chodziłam już do liceum i miałam za sobą pierwsze całowanie się z chłopakiem. Nie wspominałam tego miło, a jego ślina smakowała obrzydliwie, ale nie każda z moich koleżanek mogła się poszczycić podobnym dokonaniem. Teraz przyszło mi osiągnąć wyższy poziom świadomości. Byłam przekonana, że z taką studentką wynajmującą pokój mogę zawojować świat. Wyobraziłam sobie, że to będzie bardzo atrakcyjna dziewczyna, niewysoka, ale zgrabna. Z długimi ciemnymi włosami, które wiąże w uroczy kucyk. W okularach, takich dużych, czarnych albo czerwonych, okrągłych (chodziło mi o oprawki). Będzie się świetnie ubierała, głównie w koszule i samodzielnie robione na drutach swetry. Do tego kraciaste spódnice, takie jak w angielskich szkolnych mundurkach, albo spodnie cygaretki, bo będzie miała świetne nogi. Pożyczy mi książki, które czyta, ponieważ na pewno będzie bardzo oczytana. Może nawet Sztukę kochania Wisłockiej, której wypożyczenia odmawiano mi w bibliotece. Słowem – wreszcie coś w moim smutnym i samotnym życiu się będzie działo.
– Tak się cieszę, mamo – powiedziałam. – Czy ona będzie mieszkać w pokoju babci czy prababci?
– Babci – zdecydowała matka. – Tam jest szafa. Trzeba tylko usunąć książki z półki. Pewnie będzie chciała położyć swoje. Przeniosę je do prababci.
– To ja pomogę – zaproponowałam.
– Wolałabym nie – odparła od razu.
– Czemu? – zdumiałam się.
Ustąpiła niechętnie, jakby żałując, że w ogóle wspomniała o książkach. Nazajutrz była sobota. Miała jechać na piknik pracowniczy. Chciałam jej towarzyszyć, ale powiedziała, że to nie impreza dla mnie. Prawdopodobnie chodziło jej o panów Mańków, Zdziśków czy Ignasiów, którzy żarli kiełbaski pieczone na ognisku i pili wódkę przyniesioną pokątnie w teczkach, łypiąc pożądliwym okiem na takie córeczki jak ja. Wciąż pierwiastek męski w mojej rodzinie był kompletnie nieobecny i mama nie zamierzała tego zmieniać. Dlatego znalazła pretekst, żeby mi zabronić jechać. Ukarać za trójkę z geografii (chciałam podróżować, ale nie teoretycznie, co wychwyciła nauczycielka) oraz dwójkę z matematyki (nieoczekiwana kartkówka mnie zaskoczyła, to się zdarza nawet najlepszym, a co dopiero nieco gorszym). Cóż może być bardziej przykrego niż kazać córce zostać w domu i sprzątać półki babci? Oczywiście można jeszcze przełożyć przez kolano i dać w tyłek, ale tego w naszej rodzinie się nie robiło. Ponoć kary cielesne zakończyły się na biciu prababci linijką w ręce, gdy za bardzo chichotała przy gościach. W każdym razie za karę kazała mi sprzątać. Tylko że teraz mama zorientowała się, że z tego sprzątania mogą powstać kłopoty i ona powinna to zrobić sama. Było jednak za późno. Pojechała na ten piknik, a ja natychmiast zabrałam się do półek babci z mocnym postanowieniem, że znajdę to, czego znaleźć nie powinnam.
Każdą książkę brałam do ręki, kartkowałam w poszukiwaniu sekretnej notatki albo zdjęcia i odkładałam. Czułam satysfakcję, ponieważ babcia i prababcia natychmiast zabrały się do klekotania oknem, skrzypienia szafą oraz dudnienia w rurach. Posunęły się nawet do wydawania głuchych odgłosów z głębi ściany. Babcia w akcie desperacji zwaliła mały wazonik ze stolika, ale sprzątnęłam go spokojnie bez wyrzutów sumienia, bo fajansowy wazonik był brzydki.
Po kilku godzinach zrozumiałam, że to one wygrały. Przekartkowałam każdą książkę, zajrzałam do wszystkich szuflad, i nic. Nie znalazłam ani tajnych zapisków, ani drugiego dna szuflady, ani schowka w ścianie. Nic. Coś musiałam przeoczyć. Tylko co?
Mama zastała mnie wieczorem ledwie żywą ze zmęczenia, ale pochwaliła za wykonaną pracę. Nie wydawała się w żaden sposób zaniepokojona potencjalnym znaleziskiem kompromitującym którąś z przodkiń. Ktoś mnie oszukał. Któraś z nich zakpiła ze mnie. Która to zrobiła? Mama, babcia czy prababcia?
– Bardzo ładnie, Lileczko – powiedziała i poszła się położyć. – Bardzo mi pomogłaś.
– Jak było na pikniku? – spytałam.
Wzruszyła ramionami.
– Nawet dość miło… – powiedziała w końcu. – I jedzenie dobre. Odgrzałaś sobie kotlety?
Dobry Boże, nie. Wyrzuciłam je przez okno, taki pies chodził, to zjadł. Zjadłam sam makaron z odrobiną konfitur i białym serem.
– Które książki babcia najbardziej lubiła? – spytałam, idąc za nią do pokoju.
Bez skrępowania patrzyłam, jak matka ściąga pończochy (zawsze nosiła pończochy, jakby nie wynaleźli rajstop) i przebiera się w koszulę nocną.
– Lubiła Lampedusę… – odparła i usiadła, masując opuchnięte stopy.
– Kogo? – spytałam bezradnie.
– Nieważne. – Ze zbolałą miną ugniatała palce. – Jesteś za mała.
– Mamo, co babcia ukrywała? – spytałam.
Uniosła brwi ze zdumienia.
– Nie rozumiem… – powiedziała. – Nikt niczego nie ukrywa. Idź spać. Dziękuję ci za to, co dziś zrobiłaś.
A więc to tak. Wykorzystała mnie. Udawała, że jest zaniepokojona. Że boi się, że coś odkryję. Tymczasem chodziło tylko o zmotywowanie mnie do pracy. Okropność i wstyd. Kompromitacja. Albo to nie babcia coś ukrywała, tylko prababcia.
– Mamo… – zaczęłam.
Leżała z zamkniętymi oczami. Już spała. Nawet nie wzięła prysznica. Brudaska.
Lokatorka miała na imię Marcelina i grała na flecie poprzecznym. Na tym kończył się jej romantyzm i moje wyobrażenia o tym, że jest niezwykła. To była niska, przysadzista dziewczyna z gęstymi, sterczącymi na wszystkie strony kędzierzawymi włosami, które bezskutecznie starała się opanować. Ubierała się w grube swetry burego koloru i dżinsy kupione w pewexie, które źle na niej leżały. Okulary nosiła, owszem, ale grube, i wyglądała w nich brzydko.
– Ale tu ładnie… – powiedziała, kiedy przyszła obejrzeć lokum. – Własny pokój i tylko kilka minut drogi na uczelnię. Wspaniale.
Miała wadę wymowy. Dziwnie wymawiała „s”.
– Może pani korzystać z łazienki, kuchni, lodówki – powiedziała matka zachęcająco, dziwnie miła dla tej dziewczyny.
– Czy mogę tu ćwiczyć? – spytała.
Matka spojrzała na mnie, jakby szukała aprobaty. Nie mogłam jej udzielić. Nawet gdybym bardzo chciała. Nie byłam u siebie. Niech pyta babci i prababci. W końcu to one właśnie zaczęły stukać w ścianę od podwórka.
– Wydaje mi się, że tak. Jestem w pracy do szesnastej. Lila chodzi do szkoły. Flet chyba nie jest głośnym instrumentem?
– Nie jest – potwierdziła gorliwie. – Gdyby przeszkadzał, zawsze mogę ćwiczyć na Okólniku.
Gdzie miała ćwiczyć? Nie, nie, nie… Miała być dla mnie. Może jest brzydka, ale to nie znaczy, że nie ma doświadczenia w sprawach, które mnie interesowały. Trzeba tylko dać jej szansę.
– Oczywiście – powiedziała matka i rzuciła okiem na skromny dobytek studentki. – Może pani ćwiczyć u nas. Kochamy muzykę poważną, nieprawdaż, Lilu?
Pomogłam jej powiesić rzeczy w szafie, kilka par spodni i swetrów, bluzki i bieliznę. Poza tym spory stosik nut. Flet wydawał się najcenniejszą z rzeczy, które posiadała. Na opróżnionych półkach postawiła kilka książek. Głównie kryminały Conan Doyle’a i Agathy Christie, kilka książek z klasyką kobiecą