ТОП просматриваемых книг сайта:
Białe morze. Roy Jacobsen
Читать онлайн.Название Białe morze
Год выпуска 0
isbn 9788366381797
Автор произведения Roy Jacobsen
Жанр Поэзия
Издательство OSDW Azymut
Spojrzał na nią zdziwiony.
Przewiozła ich przez cieśninę i dalej do rozpadliny na Gęsiej Wyspie. Poszli na górę i razem leżeli w sianie, aż niebo wzniosło się wysoko. Obiecała, że będzie przypływać co wieczór, dostarczy jedzenie, wodę i siebie, potem się pożegnała, a gdy wreszcie wiosłowała z powrotem, morze poczynało z nią sobie jak nigdy dotąd.
Na Barrøy zabrała się do sprzątania i zacierania śladów po nich obojgu. Przejrzała się w lustrze i pomazała twarz sadzą. Chodziła od jednego okna do drugiego, wyglądała na północ i na wschód, lecz nikt nie przypływał. Zrobiło jej się głupio, więc umyła twarz, posprzątała, pobawiła się z kotem Koszką, ale nie potrafiła położyć się w Sali Północnej. Przyniosła z nowej przystani lunetę i leżąc na łóżku rodziców w Sali Południowej, wpatrywała się przez ów zdradliwy przyrząd w Gęsią Wyspę, niczego nie widząc, a oczy zamknęła dopiero, gdy oślepiła ją noc.
Również następnego dnia rano wyspy wyglądały jak plamy rdzy na gładkim lustrze, poczuła się więc jeszcze głupiej. Powiosłowała na południe i zabrała Aleksandra na morze, żeby fale wyhuśtały go aż do mdłości i żeby mieli się z czego śmiać. Wysadziła go na brzeg, zaczekała, aż odzyska równowagę, i znów wypłynęli. Łowili ryby i oprawili połów, Ingrid odwiozła go na ląd, powiosłowała do domu, ale zawróciła, przycumowała do pnia i leżała z Aleksandrem w szopie aż do zapadnięcia ciemności. I chociaż nowy wiatr był jedynie lekką bryzą, zdecydowała, że morze jest zbyt niespokojne, i została tam do świtu, aż wstał jeszcze jeden dzień, dopiero wtedy, płynąc wśród zadymki i marznącego deszczu, po raz drugi wróciła do wyziębionego domu, na którego oswojenie musiała poświęcić ten dzień już do końca, na szczęście kosztowało ją to wszystkie siły, jakie miała.
Naciągnęła zegar i przesunęła wskazówki, pobawiła się z kotem, przygotowała jedzenie, chciała gręplować i prząść, ale się nie dało.
Ułożyła się z lunetą w Sali Południowej i patrzyła, jak nad Gęsią Wyspą znika dzień, na szare morze, na ruchy ptaków tu i ówdzie, aż one również zniknęły.
Wstała, ubrała się, obeszła wyspę w nagłej zamieci śnieżnej, niczego nie znalazła, więc wróciła do domu z postanowieniem, że ugotuje kawę. Potknęła się na równej podłodze, podniosła się, opadła na bujany fotel, zasnęła i przyśniła jej się sosnowa szyszka, którą jako dziecko rysowała w szkole. Obudziła się wypoczęta, z gęsią skórką, jakby ktoś na nią dmuchał, weszła na poddasze i znalazła stary blok do rysowania i ołówki. Wspomniała przy tym nauczyciela – kiedyś z triumfalną miną ustawił na katedrze wielką szyszkę, olbrzymi pojemnik nasion, jakiego żadne z nich nigdy wcześniej nie widziało, i kazał dzieciom ją rysować. Szyszka Ingrid zmieniła się w muszlę ślimaka, z której nauczyciel się śmiał. Ale potem okazało się, że szyszki wszystkich dzieci mniej lub bardziej przypominają muszle, domki ślimaków, konchy. Ingrid poszła na górę i położyła się, powziąwszy mocne postanowienie, że nakłoni Aleksandra do napisania czegoś przed odejściem, bo odejść musiał, taki był sens tego wszystkiego i nie miało znaczenia, że nie będzie potrafiła tego teraz przeczytać – któregoś dnia i tak zrozumie.
11
Nadeszła pora roku, kiedy wszystko, co żyje, chce umrzeć, kiedy zwierzęta i ludzie chowają się w sobie i stają się jeszcze mniejsi, niż już są, kiedy przyroda niemieje i nie wydaje innych odgłosów aniżeli dźwięki morza, i żadne modlitwy nie potrafią rozświetlić czegokolwiek.
Ingrid już wcześniej zdjęła z rusztowania podarte łachmany i ułożyła je w skrzynkach na ryby w szopie. Teraz zorientowała się, że stoi z jeszcze jednym kłębkiem wełny drzewnej w rękach, z tą granicą między mrozem a ciepłem, między latem a zimą, życiem a śmiercią, gdy usłyszała warkot motoru, niebędący biciem jej własnego serca, i ogarnął ją spokój, który – jak sądziła – opuścił ją już na dobre.
Zawróciła do domu, zmierzwiła włosy, znów poczerniła sadzą twarz, na głowie zawiązała dodatkową chustkę i wyszła ze skrzynką na torf; zobaczyła, że stara frachtowa łódź ze składu rybackiego okrąża cypel i cumuje przy nowej kei.
Odstawiła skrzynkę, spokojnie ruszyła na brzeg, jej oczy szukały śladów na śniegu, ale żadnych nie znalazły, przesunęły się na krawędź kei i zobaczyły oficera, tego od łyżki i jajka – obserwował ją, stojąc przy relingu. Szyper rzucił cumy, Ingrid założyła pętle na pachołki. Za oficerem stało czterech szeregowych w mundurach, a jeszcze dalej lensman Henriksen, który nie był ludzki już przed wojną, a od udziału w niej wcale nie stał się lepszy, ale nie było psów.
Oficer zszedł na keję, złożył obciągnięte rękawiczkami dłonie na brzuchu i zatrząsł się z zimna, czerwona blizna u nasady nosa jeszcze bardziej sczerwieniała, dobroduszne oczy pozostały tak samo dobroduszne. Przedstawił się, podał nazwisko: „Hargel, porucznik Hargel” i zaczął się przechadzać, raz w jedną, raz w drugą stronę, kiedy Ingrid otwierała wrota do szopy i wpuszczała zimowe światło, żeby oświetliło trupy. Zajrzał do środka, wykrztusił: „Mein Gott”, odwrócił się i krzyknął coś do żołnierzy, którzy jeden po drugim zeszli na ląd z maseczkami na ustach i dwiema parami noszy, po czym powynosili zwłoki.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.