ТОП просматриваемых книг сайта:
Vera. Anne Swärd
Читать онлайн.Название Vera
Год выпуска 0
isbn 9788308067758
Автор произведения Anne Swärd
Жанр Зарубежные любовные романы
Издательство PDW
Vanna od początku niemal w oczywisty sposób zajmuje miejsce przy małej. Ona pierwszej nocy trzymała ją na rękach i robi to nadal podczas wszystkich kolejnych nocy pełnych płaczu, kiedy mnie pochłania sen. Ivan proponuje mi go co wieczór, podając proszek wirujący w szklance mętnej wody. Skoro zawiodłam, ktoś musi zająć moje miejsce, więc Vanna ucisza, głaszcze, pociesza… I bez przerwy nuci tę samą piosenkę, z której do mnie docierają jedynie słowa Blue Bird. Tuli dziecko do siebie, tak żeby żaden mrok nie wdarł się między nią a małą. Vera, niezwykle wrażliwe dziecko. A może tylko tak się je traktuje? To obce dziecko, które jest moim dzieckiem. Prawie nigdy go nie widuję, wiem o nim w zasadzie tylko tyle, że wyszło z mojego łona. Z ciemnym puszkiem na głowie, jak pisklę. Włoski pewno niedługo się wytrą, a delikatnie sklepione, pokryte żyłkami powieki zaczną się powoli otwierać. Obserwowałam to u zwierząt. Widziałam, jak zmieniają się z czegoś bezradnego, skulonego i niepewnego siebie, w coś, co potrafi się wyprostować, otrzepać futro czy pióra i stać się dorosłym osobnikiem.
W niektóre dni Vanna jest jedyną osobą, którą spotykam. Cichy świadek rodziny, przedłużony cień Ivana. Bezdźwięcznie kroczy po pokojach, bo tu, w mieszkaniu, słychać może być jedynie rodzinę. Vanna ma swój pokój w ciągu kuchennym, w korytarzu łączącym kuchnię z jadalnią, ale teraz, kiedy małą trzeba doglądać również w nocy, Vanna śpi z nią w nowo urządzonym pokoju dziecinnym. Ja raczej nie widuję dziewczynki. Natomiast Vanna wydaje się niezmordowana, nosi ją na rękach, zabiera ze sobą wszędzie, tylko nie wtedy, kiedy idzie do mnie. Jakby miała nadzieję, że zapomnę o dziecku przynajmniej na tak długo, aż będzie już późno na nawiązanie więzów.
Początkowo, kiedy słyszałam, jak dziecko kwili nawet gdzieś daleko, moje piersi robiły się twarde, jakby szykowały się do karmienia, mimo że tego nie chciałam. Ale i ten odruch wkrótce zaniknął.
Vera jest ładnym dzieckiem, często mi to powtarzają, jakbym sama tego nie widziała. Ludzie twierdzą, że ma moje rysy, ale to nieprawda. A już na pewno nic w jej twarzy nie przypomina nawet w najmniejszym stopniu Ivana, nie ma żadnych typowych rysów Cederów.
Mijają dni, tygodnie, a on nadal mnie nie tknął. Łapię się na tym, że czekam, by już mieć to za sobą. Wyobrażam sobie, że jest zdystansowany i delikatny w łóżku. Może nie zbliża się do mnie ze względu na ryzyko infekcji, ale przecież ma wiedzę medyczną i chyba wie, jak można to robić w sposób bezpieczny? Rana we mnie już się zagoiła, ale długo zastanawiałam się, czy wszystko jest w porządku, czy się nie wykrwawiam, tylko nie odważyłam się o to spytać. Rana musi krwawić, żeby się oczyścić, także macica, żeby mogła nosić kolejne życie – tym razem jego? O mojej historii Ivan nic nie wie, tak przynajmniej sądzę, więc nie to jest powodem, że trzyma się ode mnie z daleka. A może domyśla się prawdy? I może to mu wystarcza.
To Ivan wybrał jej imię. Jak tylko usłyszałam, że chce, by nazywała się Vera, poczułam niepokój. Wiem, co to znaczy.
Vanna czuwa nade mną. Czuję to. W jej spojrzeniu jest powściągliwa czułość – a może tylko wymuszona uprzejmość? Jej ręce, bez przerwy czymś zajęte, są silne, białe i gładkie jak ręce dziecka. Widzę je, kiedy przychodzi wieczorem i podwija rękawy bawełnianej bluzki, żeby ostrożnie wyszorować moje ciało szczotką i pumeksem, mimo że to przecież niemożliwe, by w ciągu doby, która minęła od ostatniej kąpieli, moja skóra zdążyła się pobrudzić czy zrogowacieć. Tym bardziej że nic nie robię. Siedzę tylko i wyglądam przez okno. Zastanawiam się, jak to się stało, że się tu znalazłam. I jak mam się stąd uwolnić.
Vanna przychodzi do mnie zapewne już po zaśnięciu małej, bo poświęca mi dużo czasu. Kąpiel nie jest po prostu kąpielą, tylko całym rytuałem. Vanna komunikuje się ze mną rękami, dłońmi, gestykuluje cierpliwie – nie wie, że w tajemnicy zaczęłam się już uczyć ich języka. Wbrew niewypowiedzianej niechęci Ivana.
Vanna zaczęła dla mnie robótkę, jakbym była dzieckiem, któremu trzeba znaleźć zajęcie. Siedzę i wpatruję się we wzór, który powinnam przenieść na przygotowaną przez nią kanwę. Wszystko zostało już obmyślone. To mnie paraliżuje, sprawia, że zaczynam tęsknić za światem na zewnątrz, za krótkimi dniami, za ludźmi, za światłami tego nieznanego miasta. Miasta wysp. Kiedy przykładam dłoń do lodowato zimnej szyby, odkrywam, że po długim czasie całkowitego odrętwienia nareszcie odzyskałam czucie.
Przyglądam się, jak na ulicy uprzątają śnieg: garstka ludzi prowadzi nierówną walkę z siłami przyrody. Cały czas pada go więcej, niż ludziom udaje się usunąć: zwały śniegu zrzucane do morza na zamarzniętą wodę powracają z podmuchami wiatru. Wojenne zimy należały ponoć do najmroźniejszych w tym stuleciu, temperatura spadała do minus trzydziestu, czterdziestu stopni, kościoły pełniły funkcję tymczasowych schronisk dla przemieszczających się ludzi, a każdego ranka siostry Armii Zbawienia znajdowały na ulicach kolejne zamarznięte na śmierć dusze, opowiadała Irene. Jakby chciała dać mi do zrozumienia, że i tutaj cierpiano, chociaż rodzina Cederów była oczywiście ponad takie sprawy.
Z mojego miejsca w oknie widzę torbę podróżną, którą schowałam pod kapą na górze wysokiej szafy. Należała do obcej kobiety, przejęłam ją podczas drogi. Przytwierdzone do niej dokumenty tożsamości okazały się biletem wstępu do tego kraju. Po dziewięciu miesiącach torba nadal pozostaje nieotwarta. Kim jestem, żebym mogła dotykać jej rzeczy? Dziewięć miesięcy to tyle co nic. Wystarczająco dużo, żeby na świat przyszło nowe życie, ale za mało, żeby stare przestało istnieć.
Kiedy Vanna w końcu podchodzi do mnie i daje mi do ręki igłę i nici, zaczynam – aczkolwiek opornie – haftować. Zasypiam już po kilku ruchach, znużona z góry opracowanym wzorem. Pogrążam się we śnie, a kręta spirala wspomnień wciąga mnie coraz głębiej. Najpierw powracają te bezpieczne. Pamiętam, jak moja starsza siostra haftowała fantazyjne stwory na czarnym jedwabiu, siedząc na werandzie górskiej chaty, podczas gdy moja młodsza siostra krążyła w wysokiej trawie i malowała pnie drzew wapnem, co miało chronić je przed ślimakami, a mama smażyła naleśniki. Potem do głosu dochodzą mroczniejsze wspomnienia. Zawsze jednak budzę się gdzieś na zewnętrznych kręgach spirali, zanim zaczyna się robić naprawdę gorąco.
„Nie chcesz jej zobaczyć?” – pyta mnie w końcu Vanna pewnego dnia. „Kogo?”. Vanna podnosi głowę zdziwiona. „Dziewczynkę” – odpowiada z naciskiem. Rzucam szybkie, rozbiegane spojrzenie na małą, kiedy Vanna podchodzi z nią do mnie i pokazuje, jakby to był jej własny cud świata. Ubrała dziecko według wszelkich reguł sztuki: kikut pępowiny jest opatrzony specjalnym paskiem, frotowa pielucha, druga podłożona bezpośrednio pod pupę, koszulka, kaftanik, sukienka, dziecięce mokasynki. I biała angorowa czapeczka zrobiona na drutach.
Po raz pierwszy widzę oczy mojej córeczki. Ta chwila zastyga w czasie. Małe, ale kształtne dłonie. Skupiam się na nich. Unikam jej wzroku.
Początek wszystkiego
Dorastałam nad morzem, nie widząc go. Gdzieś w dali była stocznia i wielkie doki, odległy miraż. I coś w powietrzu, odbicie czegoś, czego można się było jedynie domyślać. Pewnie nawet nie wiedziałybyśmy, ja i moje siostry, o tym, że morze naprawdę istnieje, gdyby nie to, że niemal wszyscy mężczyźni w okolicy podobno właśnie tam się znajdowali: na morzu – oczywiście