ТОП просматриваемых книг сайта:
Powrót Walecznych . Морган Райс
Читать онлайн.Название Powrót Walecznych
Год выпуска 0
isbn 9781632913869
Автор произведения Морган Райс
Серия Królowie I Czarnoksiężnicy
Издательство Lukeman Literary Management Ltd
– Dokąd idziesz? – zapytał zdezorientowany Baylor – najlepsze wierzchowce są tutaj.
Ale Kyra była głucha na jego słowa. Serce biło jej coraz szybciej, gdy zbliżała się do boksu. Wiedziała, że tam czeka jej przeznaczenie.
Baylor i inni pognali za nią. Gdy ja dogonili, ona stała już przed popękanymi drzwiami do boksu i gapiła się w jego wnętrze jak zaczarowana. Obraz, który tam zobaczyła, przerósł jej najśmielsze oczekiwania. W środku stało coś na kształt konia, lecz dwa razy większe od niego, z nogami grubymi jak pnie drzew. Na łbie miało dwa małe, ale ostre jak brzytwa rogi, ledwo widoczne za uszami. Jego sierść nie była brązowa czy czarna, jak innych koni, tylko szkarłatna; jego ślepia zaś błyszczały na zielono. Patrzył prosto na nią, a intensywność jego spojrzenia zapierała jej dech w piersiach. Kyra osłupiała z wrażenia.
Górujące nad nią stworzenie, wydało z siebie odgłos niczym warknięcie i ukazało imponujące kły.
– Co to za koń – zapytała Baylora niemalże szeptem.
Ten pokręcił głową z dezaprobatą.
– To nie jest koń – zmarszczył brwi – ale dzika bestia. Rzadko spotykany wybryk natury. Solzor. Prawdopodobnie przywieziono go z dalekich zakątków Pandezji. Lord Gubernator musiał go tu trzymać jako trofeum. Nie mógł jeździć na tej bestii – nikt by nie mógł. Solzory to dzikie stwory, nie dają się oswoić. Chodź – tracimy tu tylko cenny czas. Wracajmy do koni.
Ale Kyra stała tam jak wryta, nie mogąc oderwać on niego wzroku. W głębi duszy wiedziała, że jest jej przeznaczony.
– Wybieram tego – powiedziała do Baylora.
Baylorowi i innym odebrało mowę. Patrzyli na nią tak, jakby postradała zmysły.
– Kyra – zaczął po chwili Anvin – twój ojciec nigdy się na to nie zgodzi.
– To miał być mój wybór, prawda? – odpowiedziała.
Anvin skrzywił się i wsparł ręce na biodrach.
– To nie jest koń! – upierał się – To jakaś dzika bestia.
– Gotowa cię zabić w każdej chwili – dodał Baylor.
Kyra odwróciła się do niego.
– Czy to nie ty mówiłeś, żebym zaufała swojemu instynktowi? – spytała – Otóż mój instynkt doprowadził mnie właśnie tutaj. To zwierzę i ja należymy do siebie.
Nagle Solzor stanął dęba, po czym z ogromną siłą uderzył w drewniane drzwi, roztrzaskując je na wiór. Mężczyźni rozbiegli się po kątach, Kyra zaś stała bez ruchu w pełnym zachwycie. Dzikie i nieokiełznane zwierzę, zbyt potężne by trzymać je w niewoli, zbyt dumne.
– Dlaczego ona ma go dostać? – zapytał Brandon, występując przed szereg – Jestem od niej starszy, to ja powinienem go mieć.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, Brandon rzucił do przodu, z zamiarem wskoczenia mu na grzbiet. A gdy tylko to uczynił, Solzor wybił się z tylnych nóg tak gwałtownie, że chłopak przeleciał na drugą stronę stajni, rozbijając się z hukiem o ścianę.
Wtedy Braxton ruszył w kierunku Solzora, a gdy tylko do niego podszedł, ten odwrócił pysk i w jednej chwili rozharatał jego ramię swoimi ostrymi kłami.
Krwawiąc obficie, Brandon wrzasnął i uciekł ze stajni, ściskając się za rękę. Braxton też podniósł się na równe nogi i ruszył w te pędy za bratem, cudem unikając czyhających na niego zębów Solzora.
Kyra stała jak sparaliżowana, choć z jakiegoś powodu wcale nie była wystraszona. Wiedziała, że w stosunku do niej będzie zachowywał się inaczej. Czuła, że łączyła ich swoista więź, podobna do tej, którą miała z Theosem.
Wtedy Kyra śmiało postąpiła na przód i zatrzymała się tuż przed zwierzęciem, na tyle blisko, bo być w zasięgu jego kłów. Chciała pokazać Solzorowi, że darzy do zaufaniem.
– Kyra – krzyknął przerażony Anvin – Wracaj tu natychmiast!
Ale Kyra go nie słuchała. Stała tam, wpatrując się w oczy bestii.
On też na nią patrzył, a z gardła jego wydobywało się stłumione warczenie, jakby nie był pewien, co zrobić. Kyra drżała ze strachu, ale nie chciała, żeby ktokolwiek o tym wiedział.
Za wszelką cenę chciała udowodnić swoją odwagę. Powoli uniosła dłoń, zrobiła krok do przodu, i dotknął jego szkarłatnej sierści. Warknął głośniej, pokazując kły, a ona poczuła jego gniew i frustrację.
– Rozkujcie jego łańcuchy – rozkazała.
– Że co!? – zdziwił się jeden z ludzi.
– To nie jest zbyt mądre – ostrzegł ją Baylor.
– Zróbcie, co mówię! – upierała się Kyra, czując rosnącą w sobie siłę, jakby przemawiało przez nią to zwierzę.
Żołnierze niechętnie posłuchali rozkazu. Przez ten cały czas bestia ani na chwilę nie odrywała od dziewczyny swoich wściekłych oczu, jakby oceniając ją, chcąc ją onieśmielić.
Gdy tylko zwierzę zostało odkute, wierzgnęło nerwowo, jakby chciało zaatakować.
O dziwo jednak nie zrobiło tego. Wręcz przeciwnie, ślepia jego, które do tej pory wyrażały tylko gniew, teraz powoli złagodniały. Pojawiło się w nich nawet coś na kształt wdzięczności.
Wtedy prawie niezauważalnie Solzor pochylił swój łeb. Gest ten był tak subtelny, że chyba nikt poza Kyrą go nie dostrzegł. Jej to jednak wystarczało
Kyra podeszła do jego boku, złapała za grzywę i jednym sprawnym susem wskoczyła mu na grzbiet.
Odgłosy zdumienia wypełniły stajnię.
Początkowo zwierzę zaczęło wierzgać i rżeć niespokojnie, Kyra czuła jednak że robi to na pokaz. Tak naprawdę nie chciał jej z siebie zrzucić – była to raczej demonstracja siły, swego rodzaju przestroga. Chciał, żeby wiedziała, że nikomu nie da się ujarzmić, że jest dziką, wolną istotą.
Nie chcę cię ujarzmić, powiedziała w myślach, pragnę tylko byśmy byli partnerami w walce.
Solzor uspokoił się nieco, jakby słysząc w głowie jej słowa. Po chwili zupełnie przestał brykać i tylko powarkiwał groźnie na innych, jakby chcąc zaznaczyć, że od teraz on się nią zaopiekuje.
Kyra, siedzą wysoko na jego grzbiecie, spoglądając w dół na zszokowane twarze zebranych tam mężczyzn, uśmiechnęła się szeroko i wyprężyła z dumą pierś.
– To jest mój wybór – powiedziała władczo – A jego imię brzmi Andor.
Gdy Kyra jechała wierzchem na Andorze przez dziedziniec, wszyscy zebrani tam mężczyźni, zaprawieni w bojach wojownicy, przerywali swoje zajęcia i gapili się z otwartymi ustami na tą osobliwą parę. Ponad wszelką wątpliwość nigdy wcześniej nie widzieli czegoś podobnego.
Kyra klepała Solzora lekko po szyi, starając się go uspokoić, gdy ten warczał na gapiów, jakby żywił do nich urazę za przetrzymywanie go w niewoli. Kyra poprawiła pozycję w nowiutkim, skórzanym siodle, które podarował jej Baylor, próbując przywyknąć do jazdy tak wysoko nad ziemią. Siedząc na tym potężnym zwierzęciu, czuła się niepokonana.
Szlachetną klacz, kroczącą dumnie obok nich, dosiadała Dierdre. Dziewczęta jechały ramię w ramię przez zaśnieżony dziedziniec w stronę bram, gdzie czekał już na nie ojciec Kyry. Stał otoczony swą świtą, pragnąc pożegnać córkę przed jej odjazdem. W oczach jego i zebranych tam ludzi widać było podziw i szacunek. Dodało jej to otuchy i wiary w powodzenie jej misji. Jeśli nawet Theos nigdy by już do niej nie wrócił,