Скачать книгу

że tak, szefie.

      Gliniarz za kierownicą miał przenośne radio. Mesplède sięgnął nad fotelem i wcisnął „play”. Gliniarz za kółkiem przeskakiwał po stacjach i znalazł countrową. Wieśniacki tenor śpiewał „Uwielbiam flagi i wódkę z kukurydzy. Pacyfki i trawka to nie dla mnie”.

      Mesplède skrzywił się z obrzydzeniem i przełączył stację. Dysharmonijny jazz – aaaa, oui. Crutch skrzywił się z obrzydzeniem. Brzmiało to jak symfonia rozwalonej skrzyni biegów. Haszteczko poszło mu do głowy. Kolory na zewnątrz się zmieniły. Pojawiły się pasma i rozdwojone obrazy.

      Gliniarz za kierownicą skręcił w boczną ulicę. Zniknęła głównouliczna akcja. Małe piętrowe domki, całe ciemne i śpiące.

      Mesplède wyłączył radio. Gliniarz za kierownicą zjechał na bok i stanął. Crutch widział poszczególne przedmioty zdwojone i strojone. Mesplède wysiadł i gestem nakazał Crutchowi zrobić to samo. Crutch wysiadł i wypróbował chodnik. Zdwojenia i strojenia się ujedniły. Chodnik podparł jego rozluźnione członki.

      Podążył za Mesplède’em. Podeszli do drzwi zatęchłej chałupki. Mesplède sforsował zamek. Crutch podziwiał jego biegłość – dwa obroty wytrychem nr 4.

      Weszli do środka. Było całkiem ciemno. Hałas wiatraka zagłuszał ich kroki. Crutch ruszył prosto do KOBIET w swojej głowie.

      Podążył za Mesplède’em. Szum wiatraka przybrał na sile. Doszli do korytarza i ruszyli nim. Przystanęli w progu. Mesplède pstryknął włącznik. Światło padło na dwóch Latynosów śpiących w wąskich łóżkach.

      Pokręcili się trochę. Jeden zagderał.

      – Komuniści i zdrajcy Kuby – powiedział Mesplède. – Zabij ich, proszę, dla mnie.

      Wybuchła skrzypliwa muzyka. Wybuchły i zgasły kolory. Crutch poczuł w dłoni coś zimnego. Crutch zobaczył, jak Latynosi rozsnuwają się w dwoistości i troistości.

      Drugi Latynos zagderał. Obaj Latynosi otworzyli oczy i spojrzeli na wejście. Obaj Latynosi rzucili się do nocnych stolików.

      Crutch podniósł broń i wymierzył. Pojedyncze obrazy się zespoiły. Wystrzelił z zamkniętymi oczami. Uderzenie poderwało automat. Zasypał łóżko. Słyszał huki tłumika. Czuł krew z zamkniętymi oczami. Otworzył oczy i zobaczył dwóch mężczyzn bez twarzy próbujących krzyczeć.

      24

      (Chicago, 27.08.1968)

      W areszcie miejsca były tylko stojące. Radykałowie i świry tłoczyli się w ciasnej ciupie. W więzieniu zwykle siedzieli sami czarni. Zamieszki spowodowały odwrócenie kwot rasowych.

      Strażnik zaprowadził Dwighta przejściem. Wzbudził wiele zaciśniętych pieści i krzyków „Świnie precz!”. Do pokoju widzeń prowadziły drugie drzwi prostopadłego korytarza. Marshall Bowen na niego czekał.

      Nieźle. Wysportowany, grzeczny z wyglądu. Dobry pseudopodżegacz.

      Strażnik zostawił ich samych. Dwight rzucił na stół paczkę papierosów. Bowen pokręcił głową i odsunął trochę krzesło.

      Dwight odwrócił wolne krzesło i siadł na nim okrakiem. Poza odniosła odwrotny skutek. Bowen przysunął swoje krzesło bliżej.

      – Nie jesteś prawnikiem. Jesteś policjantem.

      Dwight zapalił papierosa.

      – Jedno i drugie.

      – FBI?

      – Zgadza się. Nazywam się Dwight Holly, tak swoją drogą.

      Bowen pochylił się niby uniżenie.

      – Jesteś z biura w Chicago?

      – Nie. Jestem krajowym agentem operacyjnym.

      – I przejmujesz się, że policjant z Los Angeles został dotkliwie pobity bez powodu?

      Dwight się uśmiechnął.

      – Nie widzę żadnych obrażeń. „Dotkliwie” to przesada i wiesz o tym. Wiesz też, że nie możesz pozwać policji z Chicago i wygrać, a jeśli pozwiesz, to zniszczysz sobie reputację w policji Los Angeles.

      Bowen się uśmiechnął.

      – Oficer dyżurny widział moją odznakę. Gdyby nie to całe szaleństwo, już bym wyszedł.

      Dwight rzucił na stół torebeczkę zioła.

      – A czy oficer dyżurny widział to?

      Bowen zacisnął pięści. Bowen uśmiechnął się wzgardliwie pod tytułem „Kumam”. Reakcja zeszła kilka poziomów niżej.

      – To groźba. To oznacza, że padnie oferta.

      Dwight wyciągnął papierosa.

      – Clyde Duber pozdrawia.

      – A więc to robota przy infiltracji?

      Dwight pokręcił głową.

      – Odpowiedz na kilka pytań.

      – Dobra.

      – Powiedz mi, co sądzisz o całym tym szaleństwie.

      – Przysparza mi kłopotu. Osobiście jestem politycznie urażony.

      – A krzywda, której zaznali w tym kraju czarni? Możesz opisać swoje stanowisko na ten temat?

      – Nie myślę za dużo o czarnych. A pan?

      – Chyba myślę o nich więcej, niż powinienem.

      Bowen się roześmiał.

      – A dlaczego?

      Dwight pokręcił głową.

      – Czarne bojówki. Musisz mieć jakieś zdanie.

      Bowen wzruszył ramionami.

      – Zrozumiałe. Usprawiedliwione historycznie, nawet jeśli nie prawnie, dwuznacznie chwalebne, mogą być wykorzystywane przez szemranych teoretyków i zbrodniczych przedsiębiorców.

      Dwight kiwnął głową.

      – Dlaczego zostałeś policjantem?

      – Dla podniecenia.

      – I odpowiada ci służba patrolowa na Wilshire?

      – Jestem trochę znudzony.

      – A kogo nienawidzisz bardziej? Brutalnych gliniarzy jak ja czy bezwartościowych czarnuchów, którzy omamiają masę waszych ludzi i którzy zawsze ci się wydawali tacy, kurwa, lepsi?

      – To żadna różnica.

      Dwight chwycił dwie listwy krzesła i wyrwał je. Bowen nie mrugnął okiem.

      – Chcę cię przygotować do służby, spreparować. Przygotuję scenariusz, że wydalają cię ze służby, i umieszczę cię w Sojuszu Czarnego Plemienia albo we Froncie Wyzwolenia Mau Mau, albo i tu, i tu, żeby wywołać konflikty polityczne i przestępcze. Musiałbyś wykonywać to zadanie pod moimi rozkazami, przez dowolny czas, o którym ja zdecyduję. Po zakończeniu zadania zaproponujemy ci wstąpienie do FBI z pensją według stawki zaszeregowania G-cztery albo powrót do policji LA na stanowisko sierżanta, z przepisową stawką zaszeregowania i trzema ocenami bardzo dobrymi na ścieżce awansu na porucznika. Pewna bardzo mądra kwakierka powiedziała mi kiedyś „Uważaj, czego szukasz, bo to coś szuka ciebie”. Jeśli szukasz podniecenia, ta robota dostarczy ci pierwszorzędne.

      – Zrobię to – powiedział Bowen.

      Nagle zamrugał oczami i się wzdrygnął.

      25

      (Chicago, 28.08.1968)

      Na

Скачать книгу