Скачать книгу

href="#i000000030000.png"/>

      Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

      Projekt okładki i stron tytułowych

      Anna Damasiewicz

      Zdjęcie na okładce

      © detailblick-foto | stock.adobe.com

      Redakcja

      Justyna Nosal-Bartniczuk

      Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji eletronicznej

      Grzegorz Bociek

      Korekta

      Barbara Kaszubowska

      Niniejsza powieść to fikcja literacka. Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest w tej książce niezamierzone i przypadkowe.

      Wydanie I, Katowice 2019

      Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

      [email protected]

      www.szaragodzina.pl

      Dystrybucja wersji drukowanej: DICTUM Sp. z o.o.

      ul. Kabaretowa 21, 01-942 Warszawa

      tel. 22 663 98 13, fax 22 663 98 12

      [email protected]

      www.dictum.pl

      © Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2018

      ISBN 978-83-66201-55-2

      Powieść dedykuję moim kochanym Czapliniankom

      Rozdział 1. Dni złe zwodziły mnie

      Dorota zerknęła na budzik i szybkim ruchem go wyłączyła. Od pewnego czasu budziła się parę minut przed dzwonkiem, jakby miała wbudowany wewnętrzny zegar. Były wakacje, więc mogła spać do woli, zamiast pospiesznie wstawać. Nie musiała zawozić synów do szkoły oraz pędzić do pracy, a jednak nie potrafiła bezczynnie wylegiwać się w pościeli i delektować porannym spokojem. Nigdy nie była zwolenniczką długiego spania. Uważała, że traci przez to dzień. Zresztą chłopcy, których w trakcie roku szkolnego ciężko zwlekało się z łóżek, podczas wakacji wstawali zaraz po szóstej, wyspani, wypoczęci, gotowi aktywnie spędzić kolejne godziny na beztroskiej zabawie i braterskich przekomarzaniach. Jakby chcieli wykorzystać cały wolny dzień od rana do nocy. Początkowo Dorota irytowała się, ale doszła do wniosku, że nie ma powodu. Po prostu chcą biegać za piłką, jeździć na rowerze, oglądać filmy i pędzić nad jezioro. Przecież to ich prawo, przywilej beztroskiego dzieciństwa. Gdy ona była w wieku synów, robiła to samo. Coraz częściej tęskniła za tamtymi czasami. Za momentami, w których jej jedynym zmartwieniem było to, czy bawić się lalką czy misiem, być w zabawie mamą czy nauczycielką. To już nie wróci.

      Odsunęła kołdrę i wstała z łóżka. Nawet nie spojrzała w kierunku śpiącego Arka. Wiedziała, że zerwie się krótko po siódmej, a to oznaczało ponad godzinne sam na sam ze swoimi myślami. Nawet jeśli zaraz obudzą się chłopcy, prawdopodobnie zajmą się oglądaniem porannych bajek w telewizji. Ona będzie miała czas na niespieszną kawę.

      Kroki, a właściwie wyścigi obu usłyszała, gdy opuszczała łazienkę. Weszła do kuchni i nalała wody do czajnika, doskonale wiedząc, ile potrzeba do przygotowania dzbanka herbaty. Od lat robiła to samo: zagotowywała wodę, wrzucała dwie saszetki i przygotowywała litr złocistego napoju. Dzieci i Arek nie wyobrażali sobie poranka bez herbaty. Zazwyczaj dodawała soku z cytryny, jesienią i zimą zamieniając go na malinowy, który nie tylko doskonale smakował, ale przede wszystkim wzmacniał odporność. Zdrowie rodziny było dla niej najważniejsze. Przynajmniej zdrowie chłopców.

      Zajęła się czymś, by przypadkiem nie pomyśleć o mężu. Nigdy nie sądziła, że będzie traktować niegdyś bliskiego sobie człowieka z taką obojętnością. Nadal darzyła Arka uczuciem, ale nie było ono tak silne jak kilka miesięcy temu. Nie wiedziała, czy to jest miłość, czy raczej przywiązanie do osoby, z którą spędziło się znaczną część życia. I choć sprawa wypadku w Białogardzie się wyjaśniła, to w Dorocie został ogromny żal. Czuła urazę do męża, że trzymał w tajemnicy ważne kwestie związane z restauracją. Na szczerość zdobył się na szpitalnym łóżku. Los ponownie zatoczył koło.

      Arek po wypadku spędził parę dni na obserwacji. Zupełnie jak przed laty. Wtedy tkwiła przy nim cały czas, zatrwożona o jego zdrowie. Poruszyła niebo i ziemię, zrezygnowała z myślenia o sobie, żeby tylko on poczuł się lepiej. Modliła się, zaklinała rzeczywistość, przekonywała Boga, że dzieciom i jej potrzebny jest zdrowy ojciec oraz mąż. Pan wysłuchał, dał im szansę. A tu kolejny wypadek, w dodatku w początkowo niezrozumiałych okolicznościach. Kilka godzin po zdarzeniu, gdy odwiedziła Arka w szpitalu, doznała déjà vu. W tej scenie jednak ona wyglądała zupełnie inaczej: zgasł blask w oczach żony widoczny kilka lat temu, zniknęła wola walki o sprawność męża przejawiająca się w ruchach, gestach oraz słowach. Wszystko to zastąpiła obojętność.

      – Jak się czujesz? – pytała Arka. Nie patrzyła mu w oczy.

      Starał się odpowiadać tak, jak lubiła. Próbował udobruchać ją słowami, opowiadając wszystko dokładnie, a to – zamiast zainteresowania – zaczynało budzić w niej irytację. Krążyła po pokoju, poprawiała żaluzje w oknie, przerzucała kanały w przymocowanym do ściany telewizorze, jakby to było ważniejsze od poturbowanego męża. Nie rozumiał, skąd jej zachowanie. Przecież powiedział Dorocie, że z Karoliną nic go nie łączy ani nie łączyło. Nawet nie wiedział, że kobieta jest w ciąży.

      Menedżerka odzyskała przytomność dwa dni po wypadku. Dorota chciała ją odwiedzić, ale lekarze się nie zgodzili, twierdząc, że pacjentka jest w złym stanie psychicznym, co wyklucza wizyty. Mimo wszystko Dorota kilkakrotnie krążyła pod jej pokojem, wyczekując momentu, kiedy kobieta będzie sama. Chciała zadać Karolinie nurtujące ją pytania. Rozważała, czy ma zagadnąć wprost. Co miałaby powiedzieć? „Proszę o potwierdzenie informacji, że nie była pani kochanką mojego męża. Proszę zapewnić mnie, że dziecko, które pani straciła, nie było jego”. I co? Poczuje wtedy ulgę? Nie! Zadanie tych pytań byłoby niehumanitarne.

      Musiała zaufać mężowi. Miała wątpliwości, ale po prostu powinna przyjąć to, co jej powiedział. W dniu, w którym opuszczał szpital, przez trzy kwadranse siedziała w poczekalni, czekając na wypis. Wykonywano ostatnie badania. Siedziała na skraju ławki, tuż za nią korytarz skręcał w lewo. Tam też ciągnęły się gabinety lekarskie i siedzieli pacjenci. Nie było jednak widać ich zza węgła.

      Zirytowana długim oczekiwaniem, Dorota mimowolnie słuchała odgłosów dobiegających z drugiej części poczekalni. Ktoś pozwolił sobie na zbyt głośno przeprowadzoną rozmowę telefoniczną.

      – Ona nie ma szczęścia… – wzdychała jakaś kobieta. – A już myślałam, że przy tym sportowcu ustatkuje się trochę. Karolinie rodzina nie jest pisana.

      Dorota nastawiła uszu, słysząc znajome imię.

      – Tymczasem taka tragedia… – kontynuowała nieznajoma do aparatu. – Nawet nie wiedziałam, że była w ciąży! Co? Piąty miesiąc! Nic, naprawdę nic nie było widać. Nie domyślałam się kompletnie. Karolina nie przybrała na wadze i nie wymiotowała. Mam żal, że nie zwierzyła się mnie… matce. O tym sportowcu także dowiedziałam się przypadkiem. Któraś z jej koleżanek spytała o niego. Tak to już jest, że w pewnym wieku mamie nie mówi się wszystkiego. Przyznam, że babcią chętnie już bym została. Karolina nie potrafi jednak zakochać się na dobre. Ciągle wybiera niewłaściwych mężczyzn. Gdy zaczęła pracę w tej restauracji, nieustannie mówiła o szefie. Myślałam, że znowu się w kolejnym zadurzyła. Wiesz, pan Arek to, pan Arek tamto… Suszyłam jej głowę, że w małym miasteczku nie powinna wikłać się

Скачать книгу