Скачать книгу

trącone, blisko drzwi ślad widać nóżki

      Na piasku, bez trzewika była i pończoszki;

      Na piasku drobnym, suchym, białym na kształt śniegu,

      Ślad wyraźny, lecz lekki, odgadniesz, że w biegu

      Chybkim był zostawiony nóżkami drobnemi

      Od kogoś, co zaledwie dotykał się ziemi.

      Podróżny długo w oknie stał patrząc, dumając,

      Wonnymi powiewami kwiatów oddychając.

      Oblicze aż na krzaki fijołkowe skłonił,

      Oczyma ciekawymi po drożynach gonił

      I znowu je na drobnych śladach zatrzymywał,

      Myślał o nich i, czyje były, odgadywał.

      Przypadkiem oczy podniósł, i tuż na parkanie

      Stała młoda dziewczyna... Białe jej ubranie

      Wysmukłą postać tylko aż do piersi kryje,

      Odsłaniając ramiona i łabędzią szyję.

      W takim Litwinka tylko chodzić zwykła z rana,

      W takim nigdy nie bywa od mężczyzn widziana:

      Więc choć świadka nie miała, założyła ręce

      Na piersiach, przydawając zasłony sukience.

      Włos w pukle nierozwity, lecz w węzełki małe

      Pokręcony, schowany w drobne strączki białe,

      Dziwnie ozdabiał głowę: bo od słońca blasku

      Świecił się jak korona na świętych obrazku.

      Twarzy nie było widać; zwrócona na pole

      Szukała kogoś okiem, daleko, na dole;

      Ujrzała, zaśmiała się i klasnęła w dłonie,

      Jak biały ptak zleciała z parkanu na błonie,

      I wionęła ogrodem, przez płotki, przez kwiaty,

      I po desce opartej o ścianę komnaty...

      Nim spostrzegł się, wleciała przez okno, świecąca,

      Nagła, cicha i lekka, jak światłość miesiąca.

      Nucąc chwyciła suknie, biegła do zwierciadła:

      Wtem ujrzała młodzieńca i z rąk jej wypadła

      Suknia, a twarz od strachu i dziwu pobladła.

      Twarz podróżnego barwą spłonęła rumianą,

      Jak obłok, gdy z jutrzenką napotka się raną.

      Skromny młodzieniec oczy zmrużył i przysłonił,

      Chciał coś mówić, przepraszać; tylko się ukłonił

      I cofnął się. Dziewica krzyknęła boleśnie,

      Niewyraźnie, jak dziecko przestraszone we śnie;

      Podróżny zląkł się, spojrzał; lecz już jej nie było.

      Wyszedł zmieszany i czuł, że mu serce biło

      Głośno, i sam nie wiedział, czy go miało śmieszyć

      To dziwaczne spotkanie, czy wstydzić, czy cieszyć.

      Tymczasem na folwarku nie uszło baczności,

      Że przed ganek zajechał któryś z nowych gości.

      Już konie w stajnią wzięto, już im hojnie dano,

      Jako w porządnym domu, i obrok, i siano:

      Bo Sędzia nigdy nie chciał, według nowej mody,

      Odsyłać koni gości Żydom do gospody.

      Słudzy nie wyszli witać; ale nie myśl wcale,

      Aby w domu Sędziego służono niedbale:

      Słudzy czekają, nim się pan Wojski ubierze,

      Który teraz za domem urządzał wieczerzę.

      On pana zastępuje i on, w niebytności

      Pana, zwykł sam przyjmować i zabawiać gości

      (Daleki krewny pański i przyjaciel domu).

      Widząc gościa, na folwark dążył po kryjomu,

      Bo nie mógł wyjść spotykać w tkackim pudermanie;

      Wdział więc jak mógł najprędzej niedzielne ubranie

      Nagotowane z rana, bo od rana wiedział,

      Że u wieczerzy będzie z mnóstwem gości siedział.

      Pan Wojski poznał z dala, ręce rozkrzyżował

      I z krzykiem podróżnego ściskał i całował.

      Zaczęła się ta prędka, zmieszana rozmowa,

      W której lat kilku dzieje chciano zamknąć w słowa

      Krótkie i poplątane, w ciąg powieści, pytań,

      Wykrzykników i westchnień, i nowych powitań.

      Gdy się pan Wojski dosyć napytał, nabadał,

      Na samym końcu dzieje tego dnia powiadał.

      «Dobrze mój Tadeuszu, (bo tak nazywano

      Młodzieńca, który nosił Kościuszkowskie miano

      Na pamiątkę, że w czasie wojny się urodził)

      Dobrze mój Tadeuszu, żeś się dziś nagodził

      Do domu, właśnie kiedy mamy panien wiele.

      Stryjaszek myśli wkrótce sprawić ci wesele;

      Jest z czego wybrać; u nas towarzystwo liczne

      Od dni kilku zbiera się na sądy graniczne,

      Dla skończenia dawnego z panem Hrabią sporu.

      I pan Hrabia ma jutro sam zjechać do dworu;

      Podkomorzy już zjechał z żoną i z córkami.

      Młodzież poszła do lasu bawić się strzelbami,

      A starzy i kobiety żniwo oglądają

      Pod lasem i tam pewnie na młodzież czekają.

      Pójdziemy, jeśli zechcesz, i wkrótce spotkamy

      Stryjaszka, Podkomorstwo i szanowne damy».

      Pan Wojski z Tadeuszem idą pod las drogą,

      I jeszcze się do woli nagadać nie mogą.

      Słońce ostatnich kresów nieba dochodziło,

      Mniej silnie, ale szerzej niż we dnie świeciło,

      Całe zaczerwienione, jak zdrowe oblicze

      Gospodarza, gdy prace skończywszy rolnicze

      Na spoczynek powraca. Już krąg promienisty

      Spuszcza się na wierzch boru i już pomrok mglisty,

      Napełniając wierzchołki i gałęzie drzewa,

      Cały las wiąże w jedno i jakoby zlewa;

      I bór czernił się na kształt ogromnego gmachu,

      Słońce nad nim czerwone jak pożar na dachu.

      Wtem

Скачать книгу