Скачать книгу

       I zdaje mi się, że mię wiatr rozwiewa.

       Cicho. Słyszę po łąkach trzód błędnych wołanie.

       Idą trzody po trawie chrzęszczącej od szronu,

       25 I obracają głowy na niebo pobladłe,

       Jakby pytały nieba: gdzie kwiaty opadłe?

       Gdzie są kwitnące maki po wstęgach zagonu?

       Cicho, odludnie, zimno... Z wiejskiego kościoła

       Dzwon wieczornych pacierzy dźwiękiem szklanym bije.

       30 Ze skrzepłych traw modlitwy żadnej nie wywoła,

       Ziemia się modlić będzie, gdy słońcem ożyje...

       Otom ja sam, jak drzewo zwarzone od kiści,

       Sto we mnie żądz, sto uczuć, sto uwiędłych liści;

       Ilekroć wiatr silniejszy wionie, zrywa tłumy.

       35 Celem uczuć, zwiędnienie; głosem uczuć, szumy

       Bez harmonji wyrazów... Niech grom we mnie wali!

       Niech w tłumie myśli jaką myśl wielką zapali...

       Boże! zdejm z mego serca jaskółczy niepokój,

       Daj życiu duszę i cel duszy wyprorokuj...

       40 Jedną myśl wielką roznieć, niechaj pali żarem,

       A stanę się tej myśli narzędziem, zegarem,

       Na twarzy ją pokażę, popchnę serca biciem,

       Rozdzwonię wyrazami, i dokończę życiem.

       Po chwili

       Jam się w miłość nieszczęsną całem sercem wsączył...

       Myśli — potem nagle obraca się do Grzegorza...

       45 Grzegorzu, porzuć strzelbę czyścić...

      GRZEGORZ

       Jużem skończył.

       Co mi panicz rozkaże?

      KORDJAN

       Chodź tutaj, mój stary...

       Nudzę się...

      GRZEGORZ

       Nie nowina; cóż ja pocznę na to?

       Chcesz panicz, powiem bajkę, szlachetnie bogatą,

       Mam ja w szkatule mózgu dykteryjki, czary

       50 Po babce mojej starej, co w Bogu spoczywa. —

       Chcesz pan tej, co się gada? czy tej, co się śpiewa?...

       Kordjan milczy; Grzegorz mówi następującą bajkę:

       Było sobie niegdyś w szkole

       Piękne dziecię, zwał się Janek.

       Czuł zawczasu Bożą wolę,

       55 Ze staremi suszył dzbanek.

       Dobry z niego byłby wiarus,

       Bo w literach nie czuł smaku;

       Codzień stary bakalarus

       Łamał wierzby na biedaku,

       60 I po setnej, setnej próbie

       Rzekł do matki: Oj, kobieto!

       Twego Janka w ciemię bito,

       Nic nie wbito — weź go sobie!...

       Biedna matka wzięła Jana,

       65 Szła po radę do plebana.

       Przed plebanem w płacz na nowo;

       A księżulo słuchał skargi

       I poważnie nadął wargi,

       Po ojcowsku ruszał głową.

       70 Wysłuchawszy pacierz złego:

       »Patrz mi w oczy«, rzekł do żaka,

       »Nic dobrego! nic dobrego!«

       Potem hożą twarz pogładził,

       Dał opłatek i piętaka

       75 I do szewca oddać radził...

       Jak poradził, tak matczysko

       I zrobiło... Szewc był blisko...

       Lecz Jankowi nie do smaku

       Przy szewieckiej ślipać igle.

       80 Djabeł mieszał żółć w biedaku,

       Śniły mu się dziwy, figle;

       Zwyciężyła wilcza cnota,

       Rzekł: w świat pójdę o piętaku!

       A więc tak jak był — hołota,

       85 Przed terminem rzucił szewca,

       I na strudze do Królewca

       Popłynął...

       Jak do wody wpadł i zginął...

       Matka w płacz, łamała dłonie;

       90 A ksiądz pleban, na odpuście,

       Przeciw dziatkom i rozpuście

       Grzmiał jak piorun na ambonie:

       W końcu dodał... »Bogobojna

       Trzódko moja, bądź spokojna,

       Co ma wisieć, nie utonie«.

       Mały Janek gdzie się chował

       Przez rok cały, zgadnąć trudno.

       Wsiadł na okręt i żeglował,

       I na jakąś wyspę ludną

       100 Przypłynąwszy — wylądował...

       Owdzie król przechodził drogą;

       Jaś pokłonił się królowi

       I dworzanom i ludowi;

       A kłaniając, szastał nogą

       105 Tak układnie, że król stary

       Włożył na nos okulary.

       I wnet temże samym torem,

       Dwór za królem, lud za dworem

       Powkładali szkła na oczy...

       110 Owoż król ten posiadł sławę,

       Jakoby miał wzrok proroczy;

       I choć stracił oko prawe,

       Tak kunsztownie lewem władał,

       Że człowieka zaraz zbadał,

       115 Na co mierzy, na co zdatny;

       Czy zeń ma być rządca kraju,

       Czy podstoli, czy też szatny...

       Lecz tą razą, wbrew zwyczaju,

       Król pan oczom niedowierza,

       120 Czy żak Janek na tancerza?

       Czy na rządcę dobry kraju?

       Więc zapytał: »Mój kochanku,

       »Jak masz imię?

       »Janek«.

       »Janku«

       »Coż ty umiesz?«

       »Psom szyć buty«.

       125 »A czy dobrze?«

       »Oj tatulu!

       Czyli raczej, panie królu!

       Jak szacuję, ręczyć mogę,

       Że but każdy ostro kuty,

       I na jedną zrobię nogę,

       130 Czyli raczej na łap dwoje...

       To na zimę. — Z letnich czasów

       But

Скачать книгу