Скачать книгу

Gdzie my, do cholery, jedziemy? – spytał Robinson, kiedy zatrzymałem się obok niego i wysiadłem.

      Jednym płynnym skokiem nad dachem znalazłem się z drugiej strony pojazdu. To zazwyczaj deprymowało zwykłych ludzi. Robinson widział już takie sztuczki, ale gdy wsiadłem na miejsce pasażera, nadal miał otwarte ze zdziwienia usta.

      – Ty prowadzisz – powiedziałem.

      Robinson prychnął, ale wsiadł do hummera, uruchomił silnik i ruszył. Kazałem mu jechać w stronę dżungli. Nigdy dotąd nie jechałem tą świeżo zbudowaną drogą. Jako znanityzowany pilot Alamo albo latałem, albo biegałem.

      – Jedziemy poza bazę, prawda? Do jednej z twoich tajnych fabryk. One wcale nie są takie tajne – powiedział Robinson.

      – W tej chwili ważniejsze jest, żeby w ogóle tam były, gdy dojedziemy.

      Spojrzał na mnie, podenerwowany.

      – Słuchaj, Riggs, nie chcę wyjść na dupka, ale to nie rozwija się zgodnie z planem. Prawdę mówiąc, nic, w cokolwiek jesteś zamieszany, nie przebiega zgodnie z planem.

      – Majorze… – zacząłem, ale przerwał mi:

      – No właśnie o tym mówię. Co daje ci prawo decydować, że nagle zostałem zdegradowany do stopnia majora? Dowodziłem dywizjami, zanim zaczął się ten bałagan z obcymi.

      Nadeszła moja kolej, by mu przerwać. Chwyciłem kierownicę. Nie chciałem spowodować wypadku, bo nie sądziłem, że mógłby go przetrwać. Drugą ręką chwyciłem go za podbródek i obróciłem jego twarz w swoją stronę, traktując go jak małego dzieciaka.

      Mina Robinsona wyrażała szok, wściekłość i ból. Nie byłem delikatny. Na brodzie majora miały zostać potężne siniaki, kiedy już ją puszczę.

      – To ja stworzyłem tę organizację. Jesteś teraz majorem, ponieważ powiedziałem, że tak ma być.

      Wyciągnął pistolet. Gdybym posiadał kilka rąk więcej, może nawet zacząłbym mu bić brawo. Przynajmniej miał jaja. Niestety, nie posiadałem. Zamiast tego machnąłem szybko dłonią, która dotąd trzymała kierownicę, i wybiłem pistolet za okno. Towarzyszyła temu eksplozja szkła, na szczęście skierowana na zewnątrz.

      Puściłem twarz Robinsona, a on ponownie skupił się na prowadzeniu. Opony zachrzęściły, kiedy złapaliśmy pobocze. Kilka liści palmowych uderzyło w resztki przedniej szyby. Major zaklął, ale ponieważ zdjął nogę z gazu, kiedy go chwyciłem, już wytracaliśmy prędkość. Odzyskał panowanie nad pojazdem. Zatrzymał się i skrzyżował ramiona, oczekując, że zmuszę go do dalszej jazdy.

      – Założę się, że to był najniebezpieczniejszy dla ciebie moment od początku wojny – zauważyłem.

      – Jesteś szalony, absolutnie szalony. Mogłeś nas zabić.

      – Nie nas, tylko ciebie.

      Robinson spojrzał na mnie i nagle jego wściekłość wyparowała. Została zastąpiona przez irytację. Nie najgorzej.

      – Zastanawiasz się pewnie, na czym polega mój problem, Robinson – powiedziałem.

      – Żebyś wiedział, że tak.

      – Teraz, kiedy mnie słuchasz, mogę ci powiedzieć, co mnie martwi. Zdecydowałem się nie stracić Sił Gwiezdnych ani nanitów, które mam we krwi, a także swojej dziewczyny. Jeśli pozwolę ziemskim rządom przejąć tę operację, na pewno w jakiś sposób ją spierdolą. Będą kłócić się o wszystko, co mamy, usiłując ukraść próbki naszych technologii. Pozakładają sobie w jakimś sądzie procesy, kto jest właścicielem patentu na przenośne reaktory atomowe, a tymczasem za rok wystawiony zostanie rachunek.

      – Rachunek?

      – Nasza danina. Zapłata krwią. Zobowiązani jesteśmy dostarczyć na okręty makrosów tysiące żołnierzy. Nawet jeśli rządom uda się do tego doprowadzić, to jestem pewien, że nie potrafią jednocześnie wyprodukować silnej floty do ochrony Ziemi.

      – Nowa flota? Po co nam nowa flota?

      – Podobało ci się, kiedy chwyciłem cię za twarz? To właśnie dzieje się ze słabymi światami w tym dzielnym wszechświecie, w którym przyszło nam żyć.

      – Myślisz, że makrosy mogą się rozmyślić?

      Wzruszyłem ramionami.

      – Być może. Pamiętaj, że kiedy zawierałem z nimi układ, miałem za sobą siłę kilkuset nanojednostek. Nie mogliśmy wygrać tej bitwy, ale przeciwnik uznał, że jesteśmy wystarczająco silni, by zadać mu znaczące straty. Udowodniliśmy to zarówno na lądzie, jak i w przestrzeni kosmicznej.

      Major Robinson patrzył przed siebie przez wybite okno. Chyba pierwszy raz od dłuższego czasu intensywnie myślał.

      – A więc uważasz, że makrosy mogą zauważyć, jacy jesteśmy teraz słabi, i zmienić zdanie?

      – Makrosy są maszynami, Robinson. Nie wiedzą, co to honor czy litość. Myślą jak księgowi. Nie jestem pewien, czy one naprawdę myślą. Zauważają jedynie rozwiązania problemów w relacji koszt – efekt. Dla nich mój układ był najłatwiejszym rozwiązaniem problemu. Jeśli nie będziemy mieli floty stanowiącej dla nich pewne zagrożenie, kiedy tu wrócą, mogą zdecydować się na zmianę układu.

      Robinson wolno pokiwał głową.

      – Nie wydaje ci się, że ziemskie rządy to zrozumieją?

      – Nie. Istoty ludzkie nie uczą się, jeśli nie odczują czegoś na własnej skórze. Nie pojmują tych maszyn.

      Robinson chrząknął.

      – A ty rozumiesz? Wiesz o nich wszystko, o obcych maszynach, których nawet nie spotkałeś?

      – Uwierz mi, nieraz miałem z nimi do czynienia. Stawałem z nimi twarzą w twarz i leżałem pod ich wieżyczkami więcej razy niż ktokolwiek, kogo znam. Myślę, że mogę przewidzieć, jak zareagują.

      Robinson ponownie odpalił hummera. Jechaliśmy przez dżunglę. Odpowiadało mi to. Trzeba było się ruszać, a ja nie chciałem wykopać jego tyłka na asfalt za niewykonanie rozkazu.

      – No dobrze, w porządku – powiedział po przejechaniu następnych kilku kilometrów. – Czemu nie możemy po prostu współpracować z ludźmi z NATO?

      – Będziemy, ale na naszych warunkach. Rządy ziemskie będą chciały silnej obrony, ale nie zdołają w pełni współpracować. Nie uda im się przełamać wszystkich barier i darować sobie rywalizacji.

      Robinson spojrzał na mnie przeciągle.

      – Czemu mi to wszystko mówisz? I dlaczego chwyciłeś mnie za twarz jak, jak…

      – Czemu cię upokorzyłem? Czemu potraktowałem cię jak osiłek ze starszej klasy w podstawówce? Ponieważ chciałem, abyś mnie uważnie wysłuchał. Ale jest coś jeszcze. Zdajesz sobie sprawę, że każdy z marines pod twoim dowództwem może zrobić to samo? Że w oczach własnych żołnierzy jesteś nieporadny jak dziecko? Musisz poddać się wstrzyknięciu nanitów. Od tego momentu zastrzyki muszą przyjąć wszyscy moi oficerowie. Nie chcę, aby dowodzili żołnierzami, którzy w każdej sekundzie mogą skopać im tyłki.

      Usta Robinsona zacisnęły się w cienką, bladą linię.

      – Nikt nie zna efektów długoterminowych.

      – Nie. Nie znamy. Ale twoi ludzie już to zrobili. Położyli na szali swoje życie. Jeśli chcesz nimi dowodzić, musisz zrobić to samo. Crow nie powinien przyjmować do Sił nikogo bez zastrzyków.

      Przez chwilę jechaliśmy w ciszy. Zielona papuga z jaskrawoniebieskimi końcówkami skrzydeł leciała przed nami. Zanim ją wyprzedziliśmy,

Скачать книгу