Скачать книгу

78e9ec4-f213-58b2-988e-4435e3700e82.jpg" alt="cover"/>

      Tytuł oryginału: Star Force # 1. Swarm

      Copyright © 2011 by B.V. Larson.

      All rights reserved

      Wydanie II

      Projekt okładki: Tomasz Maroński

      Redakcja: Ewa Białołęcka

      Korekta: Agnieszka Pawlikowska

      Skład i łamanie: Ewa Jurecka

      Opracowanie wersji elektronicznej:

      Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

      Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

      Wydawca:

      Drageus Publishing House Sp. z o.o.

      ul. Kopernika 5/L6

      00-367 Warszawa

      e-mail: [email protected] www.drageus.com

      ISBN EPUB: 978-83-65661-19-7

       ISBN MOBI: 978-83-65661-20-3

      Rozdział 1

      W noc przed inwazją niebo wyglądało nie tak, jak powinno. Problem tkwił chyba w barwie: fioletowej, a nie niebieskiej albo chociaż czarnej. Zupełnie jakby tej nocy słońce nie zaszło do końca, tylko zmieniło kolor na brunatnoczerwony i zaczaiło się tuż pod dolną krawędzią świata, zaledwie go podświetlając. Nad wschodnim horyzontem, nad Sierra Nevada, wisiało kilka nędznych strzępków chmur, każdy ciemnoczerwony jak mokra rdza albo sucha krew.

      Poza tym niezwykłym niebem wszystko było typowe dla środkowej Kalifornii późną wiosną. Na burzę się nie zanosiło, ale w miarę jak wieczór zmieniał się w noc, zimny wiatr od gór stawał się coraz silniejszy. Na polach szeleściły tysiące łodyg dojrzałej kukurydzy.

      Jake, mój najstarszy, na pytanie, czy zrobił wszystko, co musiał dziś zrobić, jak zwykle tylko wzruszył ramionami. Jego krótkie czarne włosy lśniły jak skrzydło kruka, oczy zaś miał niebieskie i przenikliwe. Był do mnie podobny do tego stopnia, że jego siostra nazywała go moim bliźniakiem. Tym złym bliźniakiem.

      Zabrałem go do stajni, żeby mu udowodnić, że nie uprzątnął boksów. Konie były niespokojne, płoszyły się, cofały, potrząsały łbami i przewracały wielkimi oczami z wyraźnie widocznymi białymi obwódkami, nie uciekały jednak przed moją wyciągniętą ręką. Wydało mi się to dziwne. Pomogłem Jake’owi, całą brudną robotę wykonaliśmy wspólnie. Patrzył na mnie zdziwiony, że mu pomagam w pracy, której nie znosił. Prawdę mówiąc, nie chciałem zostawiać go samego.

      Kiedy wyszliśmy, księżyc już wschodził. Pola szumiały, w powietrzu wisiał ciężki aromat świeżo ściętej lucerny. Po drodze do domu parę razy oglądałem się przez ramię, na to dziwne niebo. Kupiliśmy farmę, Donna i ja, przede wszystkim po to, żeby spełnić marzenie o „powrocie na rolę”. Koledzy nazywali mnie „dżentelmenem farmerem”. Zastanawiali się, czy codziennie, jadąc na uniwersytet, muszę przedzierać się przez korki z krów. Ale ja kocham to miejsce i nawet po śmierci Donny nie chciałem przeprowadzić się z powrotem do miasta. Z tym że przez wszystkie spędzone tu lata nigdy nie widziałem takiego nieba.

      Jake ignorował wszystko, co tej nocy mogło źle wyglądać. Od razu poszedł do siebie, na górę. Wieczór spędzi pewnie, surfując po Internecie, poprawiając słuchawki i w ogóle udając, że odrabia pracę domową. Moje drugie dziecko, córka Kristine, poznała, że coś nie gra, gdy tylko mnie zobaczyła. Z nich dwojga to ona miała intuicję.

      – O co chodzi, tato? – spytała, podnosząc głowę znad algebry. Miała trzynaście lat i w tym roku jej ciało zmieniło się w sposób zakłócający mi święty spokój. Wyglądała całkiem jak jej matka, tylko chuda i z aparatem na zębach. Dla mnie była ideałem.

      Potrząsnąłem głową i postukałem palcem w podręcznik.

      – O nic, Kris. Nie przeszkadzaj sobie.

      Wróciła do pracy, a ja do przyglądania się przez okno dziwnemu, fioletowemu niebu. Nie zmieniało się, więc w końcu zasiadłem w gabinecie, przed komputerem. Miałem do oceny sporo prac – na szczęście tego rodzaju rzeczy dziś załatwia się online. Zalogowałem się na stronie uniwersytetu, zacząłem odpowiadać na mejle i oceniać projekty laboratoryjne.

      Nauczanie przez Internet nie jest takie łatwe, jak to się może wydawać na pierwszy rzut oka. Studenci informatyki zadają profesorom trudne pytania, a wpisywanie komentarzy sprawia na ogół więcej kłopotów niż przedyskutowanie sprawy w cztery oczy. Często brakuje mi prostoty pióra i papieru. Nawet bazgranie notatek na marginesach wydruku jest lepsze niż wklepywanie ich z klawiatury. Czerwone kółeczka i iksy były cudami międzyludzkiej komunikacji. Niestety, gdzieś je zagubiliśmy.

      Kilka godzin później zagoniłem dzieciaki do łóżek, a potem sam położyłem się i zasnąłem. Śniła mi się moja żona Donna. Nie żyła od prawie dziesięciu lat. Wypadek samochodowy. Przebiliśmy ogrodzenie z siatki, która złapała nas jak w pułapkę, a jeden wyrwany stalowy słup zatoczył łuk i wpadł do samochodu, tłukąc tylną szybę. Przebił Donnę na wylot.

      Patrzyła na mnie z siedzenia pasażera. We śnie widziałem jej oczy. Poruszała ustami, próbowała mi coś powiedzieć, ale oczy miała martwe.

      To ich wyraz mnie obudził. Usiadłem, z trudem chwytając oddech.

      Już zawsze będę się zastanawiał, co też chciała mi powiedzieć. Gdybym spał tylko minutę dłużej, czy usłyszałbym jej głos? Jeśli tak… może wszystko ułożyłoby się inaczej?

      Rozdział 2

      Druga noc, ta naprawdę zła, zaczęła się całkiem przyjemnie. Dzieciakom humory dopisywały. Był dopiero wtorek, ale w przyszłym tygodniu kończyła się szkoła, więc wakacyjny nastrój już wywierał na nie swój wpływ. Poszliśmy spać późno, po filmie i popcornie. To jedna z dobrych stron dorastania bez matki: nikt nie przypomina tacie, że jutro jest szkoła.

      Statek zawisł nad moją małą farmą zaraz po północy. Najpierw złapał Jake’a. Nie wiem dlaczego, może dlatego, że miał pokój z oknem od wschodniej strony? Później dowiedziałem się, że przylecieli właśnie z tamtego kierunku, żeglując na fali przesuwającej się po powierzchni Ziemi ciemności.

      Spałem, kiedy statek się pojawił. Ściany zadrżały, w moim pokoju telewizor zleciał z szafki nad biurkiem. To mnie właśnie obudziło. Telewizor wyrżnął w podłogę, a ja wyskoczyłem z łóżka pewny, że to trzęsienie ziemi. Krzyknąłem na dzieciaki, kazałem im uciekać z domu. Wyglądało na to, że sprawa może być poważna.

      W filmach kosmici przychodzą po ciebie w promieniach jaskrawego światła, bijącego z nieba wprost w okna domu. W moim przypadku nie było żadnego światła, wręcz przeciwnie, farma pogrążyła się w głębokiej ciemności. „No jasne – pomyślałem, mijając okno w końcu korytarza, ubrany jedynie w bokserki i podkoszulek – to ma sens”. Przecież nad domem unosi się wielki statek kosmiczny. Zasłania to dziwne, fioletowe niebo. Widziałem, jak wisi, nie wydając żadnego dźwięku. Miał chyba ze sto metrów wysokości, z pięćdziesiąt szerokości i był absolutnie czarny. Nie widziałem ani iskierki światła, nie miał także widocznych silników. Czarny jak dno studni – mawiała moja babka. Zatrzymałem się, przez parę chwil patrzyłem na niego, zdumiony.

      Usłyszałem kolejny trzask, tym razem w pokoju Jake’a. Pobiegłem korytarzem, wykrzykując imię syna. Nie doczekałem się odpowiedzi. Zajrzałem do jego pokoju, zobaczyłem puste łóżko. Okno było wybite, a

Скачать книгу