ТОП просматриваемых книг сайта:
Poznań Fantastyczny. MIEJSKA PARALAKSA. Praca zbiorowa
Читать онлайн.Название Poznań Fantastyczny. MIEJSKA PARALAKSA
Год выпуска 0
isbn 978-83-7768-128-2
Автор произведения Praca zbiorowa
Издательство OSDW Azymut
Obcy? CIA testuje nową broń? A może to sam Bóg patrzy na Ziemię i to, co widzimy, to tylko osobliwy przejaw zasady nieoznaczoności Heisenberga?
Michał posklejał topologię jeszcze dwa razy.
Bo czymkolwiek była Fundacja, płaciła naprawdę nieźle.
Robił to szybko. Chwycił ucho, ułożył w pamięci odpowiednią suriekcję i puścił wszystko w ruch. Skóra powoli popłynęła z powrotem. No i po co to wszystko? Facet przecież i tak nie wyjdzie z tego cało. Nawet jeśli (cudem) ocaleje jego ciało, z pewnością nie zachowa zdrowych zmysłów.
Michał przygryzł wargi. Przywrócenie właściwej formy Okrąglakowi nie było trywialne. Musiał aproksymować i mieć nadzieję, że szereg w końcu zwinie się w pierwotny kształt.
Przechodzący obok ludzie ignorowali go zupełnie. Wiadomo. Czy jest coś bardziej nudnego niż oglądanie matematyka przy pracy?
Minuty mijały. Co by było, gdyby teraz zadzwoniła Paulina? Kochanie, naprawiam strukturę świata, daj mi minutkę? Jak się czuje nasz zarodek? Nie chciał żadnych zdjęć. Brzydził się na samą myśl o USG, o zaglądaniu w jamy ciała.
Trójkątniak tymczasem powoli powracał do pierwotnej formy.
Michał przeżuwał w myślach odpowiednie formuły. Dawno nie czuł się tak ożywiony. Działał niczym w transie, szarpiąc za luźne końcówki topologii i przyciągając je ku sobie tak, by limes exterior dotknął w końcu betonowego cokołu. Czuł silne pulsowanie w całym ciele.
Jeszcze minuta. Dwie. W końcu zakończył, cały spocony.
Budynek był cichy i pusty.
Michał miał nadzieję, że to koniec.
Jak to możliwe, że wszystko powróciło akurat tutaj, akurat teraz? Po Amsterdamie było jeszcze Sandefjörde i głębokie lasy Oregonu. W pojawianiu się zjawiska nie było żadnej regularności, nie sposób było wyekstrahować nawet mglistej reguły. Wiedział skąd– inąd, że zajmowały się tym najszybsze dostępne komercyjnie komputery. I nic. Zjawisko okazało się doskonale niedeterministyczne. A teraz… Teraz go jakoś znalazło. Czy to możliwe, że sam stanowił nieświadomy czynnik w jakimś równaniu wyższego stopnia, które określa, gdzie i kiedy funkcja Rorschacha wgryza się w strukturę materii?
Wtem Michał zauważył coś kątem oka.
Tory tramwajowe wzdłuż Fredry rozkwitły w powietrzu fantazyjną spiralą.
Za pieniądze od Poczwara kupił dwupokojowe mieszkanie na Piątkowie. Znajomym powiedział, że załapał się na międzynarodowy projekt. Urządził sobie pięćdziesiąt metrów przestrzeni. Miejsca miał aż nadto.
Dla siebie.
Kiedy wprowadziła się Paulina, przez pierwsze miesiące walczyli o każdy jej centymetr: o stosy prześcieradeł, szklanki w ulubionych kolorach, fusy w zlewozmywaku i puste popielniczki. Michał uczył się trudnej sztuki pertraktacji z pewną siebie dziewczyną. Paulina skończyła ekonomię i zahaczyła się w jakiejś korporacji, na razie niziutko, ale kto wie. On udawał, że coś dłubie, i udzielał korepetycji ofiarom gimnazjum… Ale tak naprawdę cały czas odcinał kupony od trzech przelewów od Poczwara.
Obliczył, że jeśli powstrzyma się od spektakularnych wydatków, wystarczą mu jeszcze na pięć lat.
Nie uwzględnił jednak w równaniu cen pieluch, chusteczek nawilżanych ani klikających słoiczków z mdłym żarciem.
Michał słuchał kiedyś Negatywu, którego największym hitem było Uwaga, jedzie tramwaj! Teraz, biegnąc wzdłuż torów, zastanawiał się, czy zdąży, zanim nadjedzie pierwsza trzynastka. Na wysokości kiosku z kwiatami stracił równowagę i na sekundę chwycił się metalowej spirali. Zawibrowała w jego dłoni. Było to prawie jak śpiew. Zaklął, otrzepał palce z pyłu i wyrzeźbił z powrotem prawidłową strukturę. Póki co ani razu się nie pomylił.
– Właściwie po cholerę to wszystko? – mruknął do siebie.
Zastanawiał się nad tym tylko przez chwilę. Musiał zdążyć, zanim topologia rozklei się na wystarczająco dużej powierzchni. Był najlepszy z nich wszystkich. Tak powiedział mu kiedyś Poczwar, a Michał nie miał powodu, by mu nie wierzyć. Faktycznie, czuł się niemal fizycznie zrośnięty z funkcją i nawet najtrudniejsze transformaty dorabiał z lekkością. Okrąglak? W Newport, tym nad Pacyfikiem, skorygował stumetrowy most, i to w diabelnie ostrym jet lagu.
Dlaczego zatem teraz miałoby się nie udać?
Truchtając wzdłuż torów, dotarł aż do mostu Uniwersyteckiego. Czuł już lekkie zmęczenie. Co teraz? Zmrużył oczy. Przez sekundę wydawało mu się, że nie remontują już Kaponiery, że zamiast dziury w ziemi jest nowoczesna, schludna konstrukcja. Ale nie. To tylko złudzenie. Miło wiedzieć, że są rzeczy, z którymi nawet funkcja Rorschacha sobie nie poradzi.
Iglica targów również wyglądała na nietkniętą. Czyżby to koniec? Michał rozglądał się, zasapany. Oparł się o barierkę. Czuł zapach przechodzących ludzi. Gdzieś w oddali zawyły syreny, nad głową przeleciał mu podchodzący do lądowania samolot. Jak to wszystko mogło wyglądać z lotu ptaka? Dziwaczne, amorficzne miraże, a obok nich machający rękami, drobny człowieczek?
Uspokoił oddech i poszedł Świętym Marcinem w kierunku Starego Rynku. Zamek wyglądał tak jak zawsze. Nie nachylał się w żadną ze stron. Michał przez sekundę zastanawiał się, czy nie zadzwonić do Poczwara i nie zapytać, czy wie, o co w tym wszystkim do cholery chodzi. Ale nie. Nie teraz.
Teraz jest sam, a niecały kilometr dalej ktoś obcy profesjonalnie obmacuje jego dziewczynę, wciska w nią różne przyrządy i tłumaczy dziwaczne rzeczy spokojnym, autorytarnym głosem, jaki mają tylko ginekolodzy, którzy wykonali w życiu więcej skrobanek niż herbat. Michał poczuł się nieistotny. Jedyne, co zrobił, to był w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Teraz sprawy potoczą się nowymi torami. Będzie musiał kupić łóżeczko, płyty z Mozartem, czopki i puder.
Ile zmieni się w jego życiu i dlaczego wszystko?
Przecież jeśli coś kocha, to tylko własne, skromne życie, pozorne rytuały i powtarzane do bólu czynności – były to ściany, dzięki którym się nie przewracał. I dopiero niedawno poczuł się naprawdę poukładany. Iga, Poczwar, Sandefjörde. Wszystko to zniknęło zamknięte w odpowiednich szufladach, a on sam poświęcił się lekturom, marzeniom o akwariach i walce o terytorium z Pauliną.
Przystanek tramwajowy naprzeciwko Zamku chybotał się, zamieniony w coś przypominającego kopnięty graniastosłup. Michał nawet się nie zastanawiał. Zarysował tylko w powietrzu odpowiednie symbole, napluł na chodnik i zupełnie machinalnie przygotował funkcję odwrotną. I tylko jedna osoba z kilkunastu czekających na tramwaj podskoczyła lekko, jakby komar ugryzł ją w łydkę. Poza tym nic.
Bardzo dobrze. Nie wyszedł z wprawy. Panował nad sytuacją.
Fantastyczne uczucie.
Szkoda tylko, że ostatnio pojawiało się tak rzadko. Kiedy razem z Pauliną wpatrywali się w drugą, bladą jak cholera kreskę, czuł, jakby w głowie eksplodowała mu cysterna z gównem.
– Tej kreski prawie nie widać – bąknął pod nosem.
– Tu piszą, że nawet jak jest bladziutka, wynik jest pozytywny. – Paulina podsunęła ulotkę informacyjną.
– Ona nie jest bladziutka, ona jest, kurwa, przezroczysta.
– Gdyby