Скачать книгу

szparami, po kryjomu.

      – A Żydzi?

      – Naród bystry, ale posępni fanatycy i urodzeni wrogowie Egiptu. Dopiero gdy poczują na karkach podkuty gwoździami sandał Asyrii, zwrócą się do nas. Tylko, że wtedy mogą nam już nie być do niczego potrzebni… Rozważ to wszystko dokładnie, mój synu, i wybierz drogę najlepszą dla państwa faraonów!

      ROZDZIAŁ X

      Cudzoziemska dzielnica Memfis leżała w północno-wschodnim rogu miasta, blisko Nilu. Budynki tutejsze, jak zresztą w całym mieście, były przeważnie białe. Można jednak było widzieć kamienice zielone jak łąka, żółte jak łan pszenicy, niebieskie jak niebo lub czerwone jak krew.

      Prawie w środku tej dzielnicy stał zajazd „Pod Okrętem” Fenicjanina z Tyru – Asarhadona, który jeszcze nie przemienił się w wampira. Był więc nadal człowiekiem, przeszło pięćdziesięcioletnim, szpakowatym, ubranym w długą koszulę i muślinową narzutkę na głowę. Krzątał się niestrudzenie od świtu do nocy, rozmawiając życzliwie ze swoimi gośćmi wszelkich narodów i stanów, co nie przeszkadzało mu zważać na pisarzy zapisujących skrupulatnie spożyte przez nich jadło i napitki, na dozorców, którzy z kolei pilnowali służbę i pisarzy, a nade wszystko na podróżnego, który przybył dziś rano. Człowiek ów miał około czterdziestu lat, bujne włosy i brodę kruczej barwy, zadumane oczy i dziwnie szlachetne rysy. Podał imię Phut, z narodowości zaś opowiadał się Harrańczykiem.

      – To niebezpieczny szczur – pomyślał od razu gospodarz, patrząc na niego spod oka. – Ma minę kapłana, a chodzi w ciemnej opończy jak złodziej…

      I natychmiast kazał służącym go śledzić.

      Około dziewiątej godziny wieczorem Phut opuścił zajazd „Pod Okrętem” w towarzystwie Murzyna niosącego pochodnię. Przeszli przez całą dzielnicę cudzoziemską, aż miejsce kamienic zajęły rozległe ogrody, a wśród nich – eleganckie pałacyki. Przed jedną z bram Murzyn zatrzymał się i zgasił pochodnię.

      – Tu jest „Zielona Gwiazda” – rzekł i złożywszy Phutowi niski ukłon, zawrócił do domu.

      Harrańczyk zapukał do wrót. Po chwili ukazał się odźwierny. Uważnie obejrzał przybysza i mruknął:

      – Anael, Sachiel…

      – Amabiel, Abalidot – odpowiedział Phut.

      – Bądź pozdrowiony – rzekł odźwierny i szybko otworzył bramę.

      Za nią był gęsty ogród otaczający tak szczelnie niewielką świątynię, że zupełnie nie było jej widać z zewnątrz. Przybysz zaczął szeptać modlitwy w nieznanym języku, po czym znalazł po omacku kołatkę i trzy razy zapukał do drzwi przybytku. W odpowiedzi odezwał się głos, nie wiadomo skąd pochodzący.

      – Ty, który w nocnej godzinie zakłócasz spokój świętego miejsca, czy masz prawo tu wchodzić?

      – Jestem ten, który miał przyjść od braci ze Wschodu – odpowiedział Phut. – Przychodzę w imieniu tego, który nigdy nie wyjawia swego pierwszego imienia.

      – Jesteś więc Chaldejczykiem – rzekł egipski kapłan, otworzył i upadł na twarz przed magiem.

      – Chcę, ażeby bracia moi z tej świątyni przyjęli mnie szczerym sercem i nakłonili uszy do słów, które przynoszę im od braci z Babilonu – odpowiedział Chaldejczyk Phut.

      – Niech się tak stanie – rzekł kapłan i na jego znak cofnął się kawał muru tworzącego ścianę świątyni, i weszli trzej nowi kapłani egipscy.

      – Ty – zwrócił się przybysz do najstarszego – jesteś Mefres, arcykapłan świątyni Ptaha w Memfis… A ty – jesteś Herhor, arcykapłan Amona w Tebach, najpierwszy mocarz po królu w tym państwie. Ty – wskazał na najmłodszego – jesteś Pentuer, drugi prorok w świątyni Amona, doradca i sekretarz Herhora.

      Powiedziawszy to, zamilkł, zamknął oczy i wznosząc ręce, wygłosił zaklęcie, którego moc uniosła go trzy stopy w górę. Tak dał się im poznać i ostatecznie potwierdził swoją tożsamość. Potem znów łagodnie opadł na ziemię.

      – Ty niewątpliwie jesteś Beroes, wielki kapłan i mędrzec babiloński, którego przyjście oznajmiono nam przed rokiem – odparł Mefres.

      – Powiedziałeś prawdę – rzekł Chaldejczyk. Uścisnął ich po kolei, a oni schylali głowy przed nim.

      Przynoszę wam wielkie słowa z naszej wspólnej ojczyzny, którą jest mądrość – mówił Beroes. – Raczcie ich wysłuchać i działajcie, jak potrzeba. Po pierwsze, do ciebie, Herhorze, słowo od najwyższego kolegium…

      Herhor pochylił głowę.

      – Skutkiem zaniedbania wielkich tajemnic kapłani wasi nie spostrzegli, że dla Egiptu nadchodzą złe lata. Grożą wam klęski, gdybyście w ciągu następnych dziesięciu lat rozpoczęli wojnę z Asyrią, jej wojska rozgromią wasze, przyjdą nad Nil i zniszczą wszystko, co tu istnieje od wieków. Taki złowrogi układ gwiazd, który dziś ciąży nad Egiptem, zdarzył się pierwszy raz za dynastii czternastej, kiedy wasz kraj zdobyli i złupili Hyksosi.

      Kapłani słuchali przerażeni. Herhor był blady, Pentuerowi wypadła z rąk tabliczka.

      – Strzeżcie się więc Asyrii – ciągnął Chaldejczyk – bo dziś jest jej godzina. Okrutny to lud! Gardzi pracą, żyje tylko wojną. Zwyciężonych wbija na pale lub obdziera ze skóry, niszczy zdobyte miasta, a ludność uprowadza w niewolę. Odpoczynkiem ich jest polować na srogie zwierzęta, a zabawą – strzelać z łuków do jeńców lub wyłupywać im oczy i wyjadać ich żywe jeszcze mózgi. Cudze świątynie zamieniają w gruzy, naczyniami bogów posługują się przy swych ucztach, a kapłanów i mędrców robią swoimi błaznami. Ozdobą ich ścian są skóry ludzi, a ich stołu rozłupane głowy nieprzyjaciół.

      Gdy Chaldejczyk umilkł, odezwał się czcigodny Mefres:

      – Wielki proroku, rzuciłeś strach na dusze nasze, a nie wskazujesz ratunku.

      – Najważniejszą rzeczą dla was jest utrzymać dziesięcioletni pokój z Asyrią, a to leży w granicy waszych sił. Asyria jeszcze boi się was i nic nie wie o zbiegu złych losów nad waszym krajem. Chce raczej rozpocząć wojnę z ludami Północy i Wschodu, które siedzą dokoła morza. Zatem przymierze z Asyrią moglibyście zawrzeć już dzisiaj.

      – Na jakich warunkach? – wtrącił Herhor.

      – Na bardzo dobrych. Asyria odstąpi wam ziemię izraelską aż do miasta Akko i kraj Edom aż do miasta Elath. Zatem bez wojny granice wasze posuną się o dziesięć dni marszu na północ i dziesięć dni na wschód.

      – A Fenicja? – spytał Herhor. – Wszak zamieszkujące ją wampiry są lennikami Egiptu.

      – Strzeżcie się pokusy! – zawołał Beroes. – Gdyby dziś faraon wyciągnął rękę po Fenicję, za miesiąc armie asyryjskie, przeznaczone na północ i wschód, zwróciłyby się na południe, a przed upływem roku konie ich pławiłyby się w Nilu!

      – Ależ Egipt nie może wyrzec się władzy nad Fenicją! – przerwał z wybuchem Herhor.

      – Gdyby się nie wyrzekł, sam przygotowałby własną zgubę – odparł Chaldejczyk. – Powtarzam wam słowa najwyższego kolegium: „Powiedz Egiptowi, nakazywali mi bracia z Babilonu, ażeby na dziesięć lat przytulił się do swej ziemi jak kuropatwa, bo czyha na niego jastrząb złych losów. Powiedz, że my, Chaldejczycy, nienawidzimy Asyryjczyków bardziej niż Egipcjanie, gdyż codziennie znosimy ciężar ich władzy. Lecz mimo to zalecamy Egiptowi pokój z tym ludem krwiożerczym. Dziesięć lat!”

      – Zgoda! – rzekł Mefres.

      – Rozważcie tylko – ciągnął Chaldejczyk. – Jeżeli

Скачать книгу