Скачать книгу

Damoklesa? Dowód na to, co mi zrobił?

      Nie mogło chodzić o nic innego. Przypuszczałam nawet, że jego motywacje są szczere. Widziałam, że próbował się zmienić, kilkakrotnie nawet udało mu się powściągnąć, zanim doszło do rękoczynów.

      Były to jednak tylko wyjątki potwierdzające regułę.

      – Myślisz, że to coś zmieni? – zapytałam.

      – Będę wiedział, że w każdej chwili możesz…

      – Co? Pójść na policję?

      Podniósł głowę. Miał szkliste oczy i w najmniejszym stopniu nie przypominał osoby, która wczoraj wydzierała się na mnie, szarpała mną i biła bez pamięci.

      – Miałabym pozwolić, żeby wpakowali cię do więzienia? – dodałam. – Żeby Wojtek został bez ojca? I żebyśmy musieli radzić sobie bez ciebie?

      – Nie mów tak.

      – Ale to prawda, Robert. Jak ty sobie to wyobrażasz?

      Od kiedy pamiętam, byliśmy wobec siebie bezpośredni. Wydawało mi się, że w każdym innym związku sytuacja wyglądałaby diametralnie inaczej. Kobieta albo by odeszła, albo przemoc stałaby się tematem tabu.

      U nas takie nie istniały. Rozmawialiśmy o wszystkim, nie mydliliśmy sobie nigdy oczu. Właściwie nigdy się nie okłamywaliśmy… jeśli nie liczyć tego, że przemilczał fakt posiadania drugiej, brutalnej natury.

      Przysunął się bliżej, a potem objął mnie w pasie.

      – Jak możesz być z takim skurwielem? – spytał.

      – Nie wiem – odparłam i zmusiłam się do uśmiechu.

      – Na twoim miejscu porysowałbym mu chociaż to jebane megalomańskie coupé.

      – Mam zamiar potraktować je w nocy sprejem.

      – Dobry wybór.

      Kiedy znów na mnie spojrzał, pocałowałam go, przyciskając mocno dłonie do jego policzków. Znów naszła mnie refleksja, że różnimy się od innych par, które w takiej sytuacji zapewne udałyby się prosto do sypialni.

      My jednak rzadko ze sobą sypialiśmy. Od kiedy zaczęła się przemoc, coraz rzadziej. Miałam nawet wrażenie, że Robert zaspokaja się seksualnie, kiedy mnie okłada.

      Zawsze robił to kierowany dzikimi, nieokiełznanymi emocjami. Zwierzęcym zewem, którego nie potrafił powstrzymać. Ale jednocześnie bił tak, by nie zostawiać śladów. To niepokoiło mnie najbardziej, bo kazało mi sądzić, że gdzieś w tym wszystkim kryje się chłodne rozumowanie.

      Zamknęłam oczy i skupiłam się na dotyku jego ust. Na Boga, czy naprawdę tyle wystarczyło, bym straciła rezon? Jeszcze kilka godzin temu byłam pewna, że nie dam za wygraną. Że nie pozwolę dłużej sobą pomiatać.

      Przecież z takim przekonaniem wsiadałam do bmw, kiedy po mnie przyjechał.

      Jak niewiele było trzeba, bym zmieniła zdanie? I czy rzeczywiście je zmieniłam? Nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na te pytania. Wiedziałam jedynie, że miłość to najniebezpieczniejsza toksyna, jaką stworzyła natura.

      Robert wrócił na swoje miejsce i pociągnął duży łyk wina. Spojrzał niepewnie na kaczkę.

      – Albo mi nie wyszła, albo czuję do siebie takie obrzydzenie, że przekłada się na smak.

      – Albo jedno i drugie.

      – Możesz mieć rację – odparł, odsuwając talerz.

      Był blady niemal jak Jola Kliza, która na świeżym powietrzu bywała chyba tylko po to, by przemieścić się z jednego budynku do drugiego. Cerę miała niemal trupią, a czarne, długie do lędźwi włosy tylko to uwydatniały. Zawsze zdawała się mieć lekko pochyloną głowę, przez co opadały jej na policzki.

      Zastanawiałam się, czy poczyniła jakiekolwiek postępy w sprawie Ewy. Był to dobry tok myśli, by oderwać się nieco od tego, co działo się w nocy. Postanowiłam podzielić się tym z Robertem.

      – Mówiłam ci o tej zaginionej dziewczynie, prawda?

      Odstawił kieliszek i przez moment przypatrywał mi się uważnie, jakby zastanawiał się, czy zmiana tematu to dobry pomysł.

      – Tylko tyle, że została zgwałcona nad rzeką, a potem ślad po niej się urwał. I po napastnikach też.

      – Aż do czasu pojawienia się zdjęć.

      – No tak. To było w Opolu?

      Potwierdziłam ruchem głowy.

      – Chyba coś o tym słyszałem. Dawno do tego doszło?

      – Dziesięć lat temu.

      – I naprawdę sądzicie, że po takim czasie się znalazła?

      – Na to wygląda. Ale jednocześnie ktoś dba o to, żeby trop znów się urwał.

      – Może ona sama? – spytał Robert, a ja zabrałam się do kaczki. – Może nie chce zostać odnaleziona?

      – Trudno powiedzieć – odparłam, przeżuwając niewielki kawałek. Danie było zbyt ostre jak na moje kubki smakowe, ale nie zamierzałam o tym wspominać. W końcu zrobił je w ramach przeprosin, a przyrządzenie pochłonęło sporo czasu, którego Robertowi nieustannie brakowało.

      – Może po gwałcie postanowiła zacząć wszystko od nowa – zauważył.

      – I tak po prostu zostawiłaby narzeczonego? Wątpię.

      – Rozmawialiście z rodziną? Znajomymi? Może ktoś coś wie, może ktoś utrzymywał z nią kontakt?

      – Rodziny nie ma – powiedziałam, uznając, że jednak napiję się wina. – Rodzice zginęli w wypadku samochodowym niecały rok przed tym, jak doszło do gwałtu.

      – Pechowa passa.

      – Życie – odparłam i wzruszyłam ramionami.

      Nie ciągnęliśmy tematu, bo widziałam, że Robert nie jest nim przesadnie zainteresowany. Kiedy zakładaliśmy Reimann Investigations, był pochłonięty tym, co możemy osiągnąć. Zachowywał się jak mały chłopiec, który wreszcie dostał upragnioną zabawkę. Z czasem jednak jego entuzjazm zmalał.

      Mój zresztą też. Zgłaszali się do nas głównie ludzie zamierzający szpiegować współmałżonków albo odnaleźć dłużników, którzy nagle zniknęli z pieniędzmi. Czekaliśmy na takie sprawy jak ta związana z zaginięciem Ewy. Wydawało mi się, że w Robercie odżyje wtedy wcześniejsza werwa, ale najwyraźniej się pomyliłam.

      Zjedliśmy, nie poruszając żadnej kwestii, która miałaby dla nas istotne znaczenie. Kiedy wstawałam od stołu, lekko zakręciło mi się w głowie. Prosecco i czerwone wino nie stanowiły dobrego połączenia, szczególnie jeśli od tego pierwszego zaczynało się dzień.

      I jeśli zamierzało się także na nim skończyć.

      Bywały dni, kiedy łudziłam się, że tak się nie stanie. Ale ten z pewnością do nich nie należał. Zrozumiałam to dobitnie, kiedy przyszedł esemes od Joli.

      Robert zbierał się już do wyjścia, miał odebrać Wojtka ze szkoły. Nie podobało mi się, że podjeżdża pod podstawówkę swoim bmw, tworzyło to przepaść między naszym synem a innymi uczniami. I znając zdolność dzieci do przytyków, przypuszczałam, że folgują sobie nie tylko na przerwach.

      Opróżniona do połowy butelka wina też budziła mój sprzeciw, ale jedynie wewnętrzny. Wiedziałam, że nie ma sensu protestować, Robert i tak wsiądzie za kierownicę – a jedynym, do czego mogły doprowadzić moje obiekcje, była kolejna kłótnia.

      Policji nie musiał

Скачать книгу