Скачать книгу

– powiedział, klepiąc swój plecak.

      Oboje spojrzeli na niego skonsternowani. Widział już po ich wzroku, że nie mają czego podczepić pod podeszwy butów. Być może nie wiedzą nawet, o co chodzi.

      – Z rakami? – zapytał chłopak.

      Szymon wyciągnął z plecaka parę półautomatycznych raków i podał mu je. Dyletant przyjrzał się metalowym kolcom, koszykowi z przodu i zapięciu z tyłu. Niewątpliwie po raz pierwszy miał w rękach taki sprzęt.

      – Bez tego będzie ciężko? – zapytał pod nosem.

      – Dosyć – odparł bez wahania Iwo. – Szczególnie na północnym zboczu.

      – Może pożyczycie nam choć parę?

      Eliasz przeszył go wzrokiem, ale chłopak skupiał całą uwagę na tym, jak ostre są kolce. Takich ludzi nie powinno się wypuszczać powyżej wysokości tysiąca czterystu metrów, gdzie znajdowało się Morskie Oko, uznał Iwo.

      – Nie macie odpowiedniego obuwia – oznajmił. – To raki półautomatyczne. Z tyłu zatrzaskuje się je na rancie buta.

      Chciałby ich zamordować. Gdyby nie to, że wybrał już ofiarę i w nocy umieścił w plecaku zapowiedź jej śmierci, zmieniłby teraz wersję.

      Spojrzał na Szymona porozumiewawczo, ten jednak był bardziej zainteresowany dziewczyną.

      Eliaszowi zrobiło się niedobrze. Trafiło mu się towarzystwo wyjątkowych kretynów, choć właściwie nie powinien się dziwić. Na świecie było siedem miliardów ludzi, z czego sześć przecinek dziewięćdziesiąt dziewięć miliarda to idioci. Eliasza obrzydzał ich małpi intelekt. Gdyby to od niego zależało, urządziłby Holocaust na globalną skalę. Na pewno bez względu na narodowość.

      – Możecie spróbować – odezwał się Szymon. – Najwyżej zawrócicie.

      Przeklął w duchu chłopaka.

      – I w razie czego możecie skorzystać z naszych czekanów – dodał, patrząc pytająco na swojego towarzysza.

      Iwo uśmiechnął się i skinął głową. Naturalnie, że użyczy im czekana.

      – W porządku – ocenił turysta.

      Kontynuowali marsz pod górę, raz po raz mijały ich inne grupy. Dziewczyna znacznie spowalniała tempo i im wyżej się znajdowali, tym gorzej jej się oddychało. Przed Zadnim Stawem, na wysokości tysiąca dziewięciuset metrów, znów poczerwieniała.

      Eliasz niechętnie się zatrzymał, po raz kolejny myśląc o tym, na jak nędznych ludzi trafił.

      Tocząc wzrokiem od jednego do drugiego, niemal żałował tego, co zrobił z Olgą Szrebską. W porównaniu z nimi, była przedstawicielem innej rasy. I nie było żadnego dobrego powodu, dla którego miałaby ginąć.

      W Chalimoniuku płynęła zła krew. Wicemarszałek Sejmu był lewakiem, który przymykał oko na to, że Ukraińcy czczą Banderę jako bohatera narodowego. Ale Szrebska? Niczym nie zawiniła, oprócz tego, że uczestniczyła w ujęciu trójki ludzi, z którymi Iwo współdziałał.

      Nie miał zamiaru jej zabijać. Przynajmniej dopóty, dopóki nie rozpoczął gry z Forstem.

      Nieszczęsny komisarz nie miał jeszcze o tym pojęcia. Znał tylko ogólny zarys, wiedział, że coś jest na rzeczy, ale nie potrafił dostrzec co.

      Na samą myśl Eliasz robił się podniecony.

      – Może pójdziecie pierwsi – zaproponował. – Będziecie narzucać tempo.

      Szymon nie zaoponował, z pewnością licząc na to, że chłopak będzie prowadził, a dziewczyna pójdzie za nim. Wspinając się, będzie miał jej pośladki dokładnie przed sobą.

      Obrzydliwe. Iwo był zniesmaczony ludzkim postępowaniem.

      – Okej – rzucił chłopak i spojrzał na towarzyszkę. – Chcesz iść przodem?

      – Nie, ty idź.

      Wyminął ją przed kolejnym zakosem. Wiodła tędy dość bezpieczna ścieżka, znacznie łatwiejsza niż od strony Doliny Gąsienicowej. Eliasz wiedział, że dobrą okazję będzie miał dopiero pod koniec wspinaczki.

      Jakiś czas później zerwał się wiatr. Niebo szybko się zaciągnęło, pułap chmur był niski. Już po chwili biały puch opadł na okoliczne zbocza i widoczność zrobiła się znikoma. Dolina Pięciu Stawów znikła gdzieś we mgle.

      Normalnie Iwo uznałby to za dobry omen, jednak w tym przypadku żałował, że nie będzie widział, jak ciało toczy się po skałach, a potem piarżysku. Z drugiej strony zapewniało mu to większe bezpieczeństwo. We mgle nikt nie dostrzeże, co zrobił.

      Gdy znaleźli się tuż przed przełęczą, zaczerpnął tchu. Spojrzał przed siebie, na dyndające zapięcie plecaka Szymona. Od jakiegoś czasu wiedział dokładnie, jak to zrobi.

      Teraz wybiła jego godzina.

      Sięgnął przed siebie, a potem z całej siły pociągnął chłopaka w bok.

      – Uważaj! – wydarł się Eliasz.

      Odpowiedział mu przeraźliwy, dramatyczny krzyk, który sprawił, że aż zabolały go uszy. Szymon runął głową w dół, natychmiast trafiając czołem w najbliższą skałę. Iwo złapał się za głowę, a para z przodu natychmiast się obróciła.

      Ofiara zrobiła bezwładny przewrót na skale, wyginając się nienaturalnie. Dziewczyna zaczęła piszczeć, a jej chłopak stanął jak wryty. Szymon szybko zaczął się toczyć, pozbawiony przytomności. Po chwili zniknął we mgle.

      Iwo nachylił się nad zboczem, mając nadzieję, że towarzysze nie dostrzegą jego wzwodu.

      – Szymon! – krzyknął, jakby mogło to w czymś pomóc.

      – Jezus Maria! – pisnęła dziewczyna. – Co się… co się…

      Zaczęło się dukanie, alogiczne wypytywanie i bezowocne próby zrozumienia sytuacji. W innej sytuacji działałoby to Eliaszowi na nerwy, ale teraz był tak pobudzony i rozanielony, że nawet nie zwracał na to uwagi. Patrzył w dół, wyobrażając sobie, gdzie musiało zatrzymać się ciało. Potem zamknął oczy, starając się wyryć sobie w pamięci widok skręcanego karku.

      Udało mu się. Jego dzieło było fantastyczne.

      Teraz brakowało mu tylko tego, by zostało dostrzeżone.

      Bierz się do roboty, komisarzu Forst, pomyślał.

      9

      Wiktor zaparkował pod niewielkim domem przy Drodze do Olczy. Nie był tutaj od pół roku, kiedy to zjawił się, by oświadczyć ówczesnej partnerce, że dotarli do schyłku ich skądinąd średnio udanego związku.

      Agata nie zniosła tego zbyt dobrze – a jej ojciec, Edmund Osica, jeszcze gorzej. Mimo to Forst musiał przyznać, że podinspektor ostatecznie stanął na wysokości zadania i grubą kreską oddzielił życie prywatne od zawodowego.

      Komisarz stanął pod drzwiami i nacisnął dzwonek.

      Poczekał chwilę, a kiedy nie usłyszał żadnego dźwięku z domu, cofnął się o krok. Wyciągnął komórkę i sprawdził godzinę. Było wystarczająco późno, by w środku tygodnia Agata była już w domu – ale nie na tyle późno, by spała.

      Chyba że zmieniła nawyki.

      Wygasił wyświetlacz, przeklinając w duchu straconą książkę telefoniczną. W nowym telefonie nie wprowadził nawet numeru do Osicy. Mógł zadzwonić na komendę i nadać sprawie formalny bieg, ale… właściwie o jakiej sprawie była mowa? Wiktor przypuszczał, że dziewczyna może być w niebezpieczeństwie, ale opierał się

Скачать книгу