Скачать книгу

rozbłysły.

      – Więc Achajowie pobili Filistynów! Jeśli oni mogli to zrobić, to my też.

      Chuszaj westchnął.

      – Gdybyśmy tylko mieli lepszą broń! Filistyni mają armię zawodowych żołnierzy, od młodości ćwiczonych w wojennym rzemiośle. My jesteśmy rolnikami i hodowcami bydła. Nic dziwnego, że oni rządzą, a my... my jesteśmy im poddani.

      – Chuszaju! Nie jesteśmy niewolnikami!

      – Nie – odparł z goryczą mały sekretarz. – Filistyni są zbyt mądrzy, by uczynić nas niewolnikami. Dobrze wiedzą, że ludzie wolni pracują lepiej i ciężej, bo pracują dla siebie. Pozwalają więc, by nam się dobrze powodziło – a potem przychodzą i nas łupią.

      – Ale czasem z nimi wygrywaliśmy.

      – Tak, kiedy jeszcze mieliśmy Samsona. Król Saul też czasem wygrywał z nimi bitwę, ale nie z całą armią, tylko z paroma plemionami. Od paru lat wszystko dobrze się dla nas układa. Pewnie wkrótce nastąpi kolejny atak.

      – Powinniśmy zdobyć Achajów jako sojuszników – powiedział z namysłem Dawid.

      Chuszaj roześmiał się.

      – Wrócili do swojej dalekiej ojczyzny dawno, dawno temu. Ale ty mówisz prawie jak wojownik. Kto cię tego nauczył? Na pewno nie Jakub – nie można go nazwać twoim przyjacielem.

      – Wiem.

      – Ale jest wpływowym człowiekiem – rzekł os­trze­gaw­czym tonem Chuszaj. – Uważaj na siebie. Księżniczka nie zawsze jest w pobliżu, by zjawić się w od­po­wiedniej chwili...

      – Nigdy potem nie widziałem księżniczki Mikal – przerwał mu Dawid.

      Chuszaj spojrzał na niego przenikliwym wzrokiem.

      – Nie odwiedza króla zbyt często – powiedział powoli.

      – Jest bardzo piękna.

      Chuszaj blado się uśmiechnął.

      – To tak, jakby powiedzieć, że słońce jest letnie.

      Dawid był zbyt młody, by dostrzec głęboką tęsknotę w oczach Chuszaja. Starając się panować nad własnym podekscytowaniem, odpowiedział:

      – Tak musiała wyglądać kobieta, o której mi opowiadałeś – ta, przez którą Achajowie wypowiedzieli wojnę Troi.

      – Może – mruknął Chuszaj, nie patrząc na rozmówcę. – Po chwili dodał z goryczą w głosie: – Ja nie mogę walczyć w żadnej wojnie. Moja lewa noga nie jest sprawna. Poza tym nie jestem silny. A gdy rozmawia ze mną kobieta spodziewająca się dziecka, odwraca wzrok, żeby nie było takie brzydkie jak ja.

      Teraz Dawid wreszcie zrozumiał. Ścisnął dłoń Chu­sza­ja.

      – Dobry pasterz musi patrzeć w niebo – rzekł. – Wi­dzi tam wiele rzeczy i wiele się uczy... na przykład tego, że gwiazdy są za wysoko na niebie, by zwykli śmier­tel­ni­cy mogli ich dotknąć.

      – Słońce – wyszeptał Chuszaj. – Nie gwiazdy, one są zimne i jasne. Słońce jest gorące i niebezpieczne. Kto się za mocno na nie wystawia, traci rozum, kto podchodzi zbyt blisko, płonie.

      Wtedy król zawołał Chuszaja i przyjaciele musieli się rozstać.

      Dawid stał w bramie zamku, kiedy wjechał przez nią posłaniec, mały brodaty człowieczek z trupiobladą twarzą. Ledwo znalazł się za bramą, upadł pod nim osioł, uderzył kopytami w piasek i zdechł. Dwaj strażnicy wyciągnęli mężczyznę spod martwego zwierzęcia i pomogli mu wstać. Kuśtykając między nimi, słabym głosem zawołał króla. Podbiegł do niego ktoś ze straży. Był to Jakub. Nachylił się nad posłańcem, który coś do niego szepnął. Jakub się wyprostował, dał znak strażnikowi, by zaprowadził mężczyznę do pałacu, i sam pospieszył za nimi.

      Dziedziniec zamkowy szybko wypełnił się tłumem ciekawskich. Kilku służących wybiegło z pałacu i rozproszyło się we wszystkich kierunkach. Po paru minutach muskularny mężczyzna z opaloną na ciemny brąz lisią twarzą wszedł do pałacu na czele grupy wojskowych. Był to Abner – najwyższy dowódca armii po samym królu. Teraz stało się jasne, jakie wieści przywiózł posłaniec. Po pół godzinie ogłoszono alarm. Kilkudziesięciu posłańców wyjechało przez bramę, a na dziedzińcu zabrzmiały komendy.

      – Hej, ty tam!

      Dawid zobaczył Jakuba dającego mu znak ręką i podszedł do niego.

      – Jesteś z Betlejem, prawda? – zapytał szorstko dowódca straży. – Niech dadzą ci osła i jedź do domu naj­szyb­ciej, jak potrafisz. Powiedz starszym miasta, że Fi­li­sty­ni maszerują na Soko. Zwołujemy rezerwy. Mają się zebrać w Dolinie Terebintu. Mężczyźni muszą się tam stawić do południa trzeciego dnia.

      – Ale król... – zaoponował Dawid. – Jeżeli król...

      – Król ma teraz inne sprawy na głowie niż twoje brzdąkanie na harfie – przerwał mu oschle Jakub. – Potrzebuje mężczyzn, nie śpiewających chłopców. Jedź do domu, przekaż wiadomość, a potem możesz śpiewać swoim kozom. – Odwrócił się gwałtownie. – Posłaniec do He­bro­nu! – ryknął. – Potrzebuję posłańca do He­bronu!

      Dawid szybko pożegnał się z Chuszajem.

      – Teraz ze mną będzie tak samo jak z tobą – rzekł z go­ry­czą. – Mnie też nie wolno walczyć w tej wojnie. Ty jesteś ułomny, a ja za młody.

      – Nie ma znaczenia, czy tam będziemy, czy nie – odparł Chuszaj. – I tak nas pokonają.

      – Dawidzie.

      – Tak, ojcze?

      – Kiedy zwołano rezerwy?

      – Pięć tygodni temu, ojcze.

      Jesse westchnął.

      – Pięć tygodni – i nadal żadnych wieści.

      – Jeśli wydarzy się coś decydującego, na pewno o tym usłyszymy – pocieszał go Dawid. Nie brzmiało to jednak przekonująco – zbyt często musiał to powtarzać.

      Jesse znów westchnął.

      – Eliab – rzekł żałośnie – Abinadab i Szamma. Moi trzej drodzy synowie są na wojnie i nie ma żadnych wieści. Twoja matka nie może już znieść tej niepewności – i ja też. Jutro wczesnym rankiem przygotuję ci wóz. Jedź do Doliny Terebintu i sprawdź, czy z twoimi braćmi wszy­stko jest w porządku.

      – Z radością, ojcze – odrzekł szybko Dawid. – Mógł­bym jechać nawet dzisiaj...

      – Nie, jutro rano. Dam ci trzy worki prażonego ziarna i dziesięć bochenków chleba. Kto wie, co dostają do jedzenia? – Jesse wyniósł pełny kosz przykryty liśćmi palmowymi. – Masz tu dziesięć serów mlecznych. – powiedział. – Są dla dowódcy ich oddziału, naszego sąsiada Ezry. Może posłać moich synów na śmierć. To powinno poprawić mu humor. – Starzec znowu westchnął. – Jeszcze jedno. – dodał. – Zbliża się czas daniny dla króla. Powiedz braciom, żeby dali ci swoją zapłatę, byś mógł mi ją przywieźć. Tam, gdzie teraz są, nie ma na co wydawać pieniędzy, a my musimy zapłacić daninę – inaczej przyjdzie królewska policja i ściągną ją tak, jak w zeszłym roku od biednego Szymona.

      – Tak, ojcze.

      – To wszystko. I... wracaj bezpiecznie.

Скачать книгу