ТОП просматриваемых книг сайта:
Winnetou. Karol May
Читать онлайн.Название Winnetou
Год выпуска 0
isbn 978-83-7791-739-8
Автор произведения Karol May
Издательство OSDW Azymut
– Byłbym sam mego brata Old Shatterhanda poprosił o zrobienie krzyża, gdyż Kleki-petra miał go w swoim pokoju i modlił się przed nim. Pragnąłem przeto, żeby znak jego wiary czuwał także nad jego grobem.
Teraz wszystko już było gotowe do pogrzebu. Inczu-czuna dał ręką znak, na który zamilkły śpiewy żałobne, a wódz zaczął przemawiać powoli, uroczystym głosem. Wspomniał zmarłego i to wszystko, co Kleki-petra uczynił dla Apaczów. Na zakończenie powiedział:
– Ostatnią wolą Kleki-petry było, żeby Old Shatterhand został u Apaczów jego następcą, a Old Shatterhand przyrzekł spełnić to życzenie. Dlatego zostanie przyjęty do szczepu Apaczów i będzie uchodzić za wodza, jak gdyby miał czerwoną skórę i u nas się urodził. Dla zatwierdzenia tego musiałby z każdym wojownikiem Apaczów wypalić fajkę pokoju, ale to jest zbyteczne. Napije się on krwi Winnetou, a Winnetou jego, po czym stanie się krwią krwi naszej i ciałem naszego ciała. Czy wojownicy Apaczów godzą się na to?
– Howgh, howgh, howgh! – zabrzmiała po trzykroć radosna odpowiedź obecnych.
– Niechaj więc Old Shatterhand i Winnetou przystąpią do trumny i utoczą swojej krwi do wody braterstwa.
A więc braterstwo, prawdziwe braterstwo krwi, o którym tyle razy czytałem! Stanęliśmy po obu stronach trumny, a Inczu-czuna obnażył rękę Winnetou i zadrasnął ją lekko nożem. Z nieznacznej rany wyciekło kilka kropel krwi, które wódz wpuścił do miseczki z wodą. Następnie uczynił to ze mną i kilka kropel mojej krwi znalazło się w drugiej miseczce. Winnetou otrzymał miseczkę z moją krwią, a ja wziąłem miseczkę z krwią jego, po czym rzekł Inczu-czuna:
– Dusza mieszka w krwi. Dusze tych dwu młodych wojowników wejdą w siebie nawzajem i utworzą jedną jedyną. Niechaj potem to, co pomyśli Old Shatterhand, będzie myślą Winnetou, a co Winnetou zechce, niechaj będzie wolą Old Shatterhanda. Pijcie!
Potem wódz podał mi rękę i powiedział:
– Jesteś teraz, tak samo jak Winnetou, synem mojego ciała i wojownikiem naszego plemienia. Sława twoich czynów rozbiegnie się szybko i nikt z wojowników cię nie przewyższy. Wstępujesz jako wódz do szczepu Apaczów i wszystkie jego plemiona będą cię uważały za wodza!
Był to awans dość szybki! Niedawno jeszcze nauczyciel domowy w St. Louis, potem surwejor, a teraz wódz „dzikich”. Przyznaję jednak, że ci „dzicy” podobali mi się daleko więcej niż biali, z którymi się stykałem.
Sprawdzały się później niejednokrotnie słowa Inczu-czuny, że ja i Winnetou mamy jedną duszę w dwu ciałach. Rozumieliśmy się, nie zwierzając się sobie nawzajem z uczuć, myśli i postanowień. Wystarczyło nam popatrzeć na siebie, a już wiedzieliśmy dokładnie, czego chcemy. Co więcej, nawet tego nie było potrzeba, gdyż postępowaliśmy często w sposób zdumiewająco zgodny nawet wówczas, kiedy byliśmy z dala od siebie.
Po uroczystościach pogrzebowych, gdy zapadł zmrok, Winnetou zwrócił się do mnie z pytaniem:
– Czy mój biały brat spocznie, czy pójdzie ze mną?
– Pójdę – odrzekłem nie pytając go, dokąd zamierzał się udać.
Zeszliśmy na dół z puebla ku rzece, czego się zresztą spodziewałem. Tak głęboką naturę jak Winnetou musiał przyciągać grób świeżo pochowanego nauczyciela. Przybywszy tam, usiedliśmy w milczeniu obok siebie.
Winnetou zapytał pierwszy:
– Dlaczego mój brat porzucił swoją ojczyznę?
Nie jest zwyczajem czerwonoskórych zadawać takie pytania, ale Winnetou mógł to uczynić, gdyż był teraz moim bratem i pragnął mnie poznać. Pytanie jego jednak było wywołane nie tylko ciekawością, miało ono jeszcze inny charakter.
– Aby tu szukać szczęścia – odrzekłem.
– Szczęścia? Co to jest szczęście?
– Bogactwo!
Gdy to wymówiłem, zorientowałem się, że doznał w tej chwili uczucia zawodu.
– Bogactwo… – szepnął. – A więc dlatego… dlatego… widzieliśmy cię u… u…
Bolało go, że musiał wymówić to słowo. Dokończyłem za niego:
– U złodziei ziemi?
– Czy sądzisz, że bogactwo rzeczywiście uszczęśliwia? Złoto unieszczęśliwiło czerwonoskórych. Z powodu złota biali wypierają nas ciągle z kraju do kraju, z miejsca na miejsce tak, że wyginiemy z wolna, ale na pewno. Złoto jest przyczyną naszej śmierci. Niech mój brat go nie pożąda!
– Ja złota nie pożądam. Są bogactwa rozmaitego rodzaju, może nim być mądrość, doświadczenie, zdrowie, cześć ludzka, sława oraz łaska u Boga i ludzi. Tego właśnie pragnę.
– W jaki sposób przyłączył się mój brat do złodziei ziemi? Czyż nie wiedział, że to zbrodnia wobec ludzi czerwonoskórych?
– Nie przyszło mi to na myśl. Cieszyłem się stanowiskiem surwejora i nadzieją na dobrą zapłatę.
– Zdaje mi się, że nie zdołaliście skończyć roboty. Czy teraz przepadną ci te pieniądze?
– Tak. Dostałem tylko zaliczkę i sprzęt. Zarobek mieli mi wypłacić dopiero po ukończeniu pracy.
Milczał przez chwilę, a potem rzekł:
– Przykro mi, że mój brat poniósł przez nas taką stratę. Czy nie jesteś bogaty?
– Bogaty pod każdym innym względem, ale jeśli chodzi o pieniądze, jestem skończony biedak.
– Jak długo mieliście jeszcze mierzyć?
– Kilka dni.
– Uff, uff! – zawołał Winnetou. Następnie zamilkł. Ważył, jak się później przekonałem, zamiar tak wielkoduszny, na jaki by się nigdy nie zdobył biały człowiek. Po pewnym czasie wstał i powiedział:
– Mój biały brat naraził się przez nas na szkodę. Winnetou postara się o jej wynagrodzenie.
Wróciliśmy do puebla, gdzie my czterej biali spaliśmy po raz pierwszy jako ludzie wolni. Nazajutrz Hawkens, Stone i Parker wypalili z Apaczami uroczyście fajkę pokoju. Posypały się przy tym długie mowy; najpiękniejszą wygłosił Sam, który swoim zwyczajem naszpikował ją tak zabawnymi zwrotami, że poważni Indianie musieli się wysilać, aby nie okazać na zewnątrz wesołości, jaka ich opanowała. W ciągu dnia wyjaśniliśmy sobie nawzajem wszystkie tajemnice wydarzeń ostatnich tygodni.
Nastąpił teraz okres powszechnego spokoju, ale dla mnie okres bardzo pracowity. Samowi, Dickowi i Willowi podobała się bardzo gościnność Apaczów, wypoczywali też gruntownie. Jedynym zajęciem Sama były codzienne przejażdżki na Mary, którą, jak się wyrażał, chciał przyzwyczaić do swego sposobu jeżdżenia.
Ja natomiast nie siedziałem z założonymi rękoma. Winnetou wziął mnie do „szkoły indiańskiej”. Często całymi dniami odbywaliśmy dalekie jazdy, podczas których musiałem się ćwiczyć we wszystkim, co dotyczyło wojny i polowania. Łaziłem z nim po lasach i uczyłem się podkradać. Winnetou przeprowadzał ze mną ćwiczenia z polowej służby wojennej. Często odłączał się ode mnie, poleciwszy mi siebie szukać. Starał się zacierać, o ile możności, swe ślady, a ja wysilałem się, by je odnaleźć. Ileż to razy, siedząc w jakichś zaroślach lub stojąc zakryty zwisającymi gałęziami w wodzie Rio Pecos, przypatrywał się, jak go szukam. Zwracał moją uwagę na błędy i sam dawał przykład, co mam robić, a czego zaniechać. Była to doskonała nauka, której udzielał mi z równą