Скачать книгу

Ptaszyna patrzyła pustym wzrokiem. Wysoka Łapa zmarszczył nos. Dlaczego jego matką nigdy nie targał podobny niepokój? Czy nigdy nie chciała wyjść na wrzosowiska? Albo choćby i do tuneli? Czy tkwienie w obozie nie nudziło jej na śmierć?

      Stanął obok niej.

      – Powinnaś przyjść na mój trening i popatrzeć.

      – Co takiego, kochanie? – Spojrzała na niego z roztargnieniem.

      – Dobrze by ci zrobił spacer poza obóz.

      Orlicowe Skrzydło wyskoczyła z Jaru Spotkań i popędziła ku nim.

      – Nie kłopocz Bladej Ptaszyny – ostrzegła z wyrzutem. – Potrzeba jej odpoczynku.

      Kocur przybrał niezadowoloną minę.

      Ona odpoczywa już od sześciu księżyców! – pomyślał. – Musiała już dojść do siebie po porodzie!

      – Źle śpi – wyjaśniła pospiesznie Polny Ślizg.

      – Później mi o tym opowiesz, Wysoka Łapo – mruknęła matka. – Na pewno bawiłeś się świetnie.

      Wysoka Łapa oddalił się od żłobka, machając ogonem w rozdrażnieniu. Strzelił wzrokiem w kierunku Kaszlącej Łapy i Ryjówczej Łapy. Byli zagłębieni w rozmowie, ba, gawędzili jak drozdy, odkąd sobie poszedł.

      I wtedy, za sobą, usłyszał nową wymianę zdań:

      – Sądzicie, że i w tym roku wrócą odwiedzający? – spytała Polny Ślizg.

      Odwiedzający? Wysoka Łapa zastrzygł uszami.

      – Oczywiście, że wrócą – odrzekła Orlicowe Skrzydło. – Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek zdarzyła się pora zielonych liści, w której by się nie pojawili.

      Kocur zatrzymał się i usiadł – w końcu musiał się wymyć po posiłku i mógł to zrobić w każdym miejscu… A stąd dobrze słyszał, o czym mówią karmicielki.

      – Mam nadzieję, że Kokoszka przetrwała porę nagich drzew. – Orlicowe Skrzydło zniżyła głos. – Była bardzo słabowita, gdy widziałyśmy ją ostatnio.

      – Biała Jagoda byłby niepocieszony, gdyby nie przyszła – stwierdziła Polny Ślizg.

      Wysoka Łapa przystąpił do czyszczenia pyska świeżo wylizaną łapą.

      Orlicowe Skrzydło zamruczała.

      – Kokoszka i Biała Jagoda mogliby wymieniać się opowieściami od świtu do zmierzchu. Kiedyś w rozmowach pojawiła się nawet propozycja osiedlenia się jej razem z naszym klanem.

      – Osiedlenia się z nami? – powtórzyła młodsza karmicielka, wyraźnie zszokowana. – I jak byłyśmy to wyjaśnili innym klanom?

      – Przecież Klan Wiatru nie byłby pierwszym, który przygarnął włóczęgę.

      – Ale jesteśmy jedynym, który regularnie zezwala gościom korzystać z naszych legowisk oraz zdobyczy, ilekroć nastanie pora zielonych liści. Co rzekłyby na to inne klany? A gdyby uznały, że szkolimy włóczęgów do ataków na nich?

      Wysoka Łapa musiał przygładzić sierść na grzbiecie, bo z zaciekawienia aż mu się zjeżyła. Nigdy nie słyszał o żadnych „odwiedzających” jego klan. Dlaczego nikt nigdy o nich nie wspomniał?

      – A kogo obchodzi, co będą sobie gadać inne klany? – Orlicowe Skrzydło pociągnęła nosem. – Zbiły się w kupki gdzieś na mokradłach i w lasach, kryjąc się przed słońcem i wiatrem niczym zdobycz. My zaś żyjemy tak, że nasze ogony muskają niebo. Jeśli więc chcemy dzielić się tą przestrzenią, to nasz wybór.

      – Wysoka Łapo! – zawołała Świtająca Pręga, stojąc u wejścia do obozu. Kocur zerwał się na równe łapy, wciąż wilgotny po myciu. Wąsy mentorki zadrżały, gdy przyzwała go ruchem ogona. – Chowaj język i chodź, poćwiczymy jeszcze ruchy bitewne.

      Pospieszył za nią, gdy przeciskała się pod wrzosami.

      – Kim są odwiedzający w porze zielonych liści? – spytał, gdy dogonił ją na trawie na zewnątrz.

      Zatrzymała się i zmrużyła oczy.

      – Kto ci powiedział coś o „odwiedzających w porze zielonych liści”?

      – Polny Ślizg i Orlicowe Skrzydło rozmawiały…

      – Nie powinieneś podsłuchiwać.

      – I nie podsłuchiwałem – zaprotestował. – Ale one wcale nie szeptały. – Zmarszczył nos, patrząc na mentorkę. – Czy to jest jakiś wielki sekret?

      – Nie rozmawiamy na ich temat, kiedy ich tu nie ma, a już szczególnie z kimś spoza klanu. – Świtająca Pręga ruszyła owczą ścieżką wijącą się przez zagonek janowca, a uczeń popędził za nią.

      – A dlaczego przychodzą?

      Mentorka nawet nie obejrzała się za siebie.

      – Tak zawsze mieli w zwyczaju.

      – I żyją z nami w obozie?

      – Tylko w porze zielonych liści.

      – I dołączają do patroli? Polują dla klanu?

      – Czasem tak bywa.

      Zatrzymał się.

      – Czy to włóczędzy? – Patrzył za kotką. Dlaczego zachowywała się, jakby odkrył jakiś wielki sekret? Jeśli przybywali co roku, w końcu i tak by się dowiedział.

      Zatrzymała się i odwróciła.

      – Rzeczywiście możesz nazwać ich włóczęgami. Nie przestrzegają zasad klanu.

      – A czy my musimy się zgadzać na ich obecność? Jesteśmy do tego zobowiązani? – spytał, kładąc nacisk na ostatnie słowo.

      Wysunął bezwiednie pazury. Czy Klan Wiatru naprawdę wpuszczał co roku do swego obozu bandę włóczęgów, pozwalał im się panoszyć i częstować zdobyczą?

      Ogon kotki przeciął powietrze ze świstem.

      – Ależ skąd. To nasza decyzja, że pozwalamy im zostać u nas, a także dajemy odczuć, że są mile widziani.

      – Ale przecież włóczędzy są źli, prawda? – Wysoka Łapa przechylił głowę.

      – Nie, nie wszyscy. – Mentorka ruszyła dalej ścieżką. – Ci włóczędzy nie są.

      – Dlaczego więc to taka tajemnica? – spytał kocur, dołączając do niej.

      – Ponieważ lepiej, żeby inne klany nie miały o tym pojęcia.

      – Dlaczego?

      Czy Klan Wiatru łamał kodeks wojownika? – przemknęło mu przez myśl.

      – Teraz pytasz już zupełnie jak kociątko – rzuciła Świtająca Pręga, wciskając nos między kępy trawy. – Przestań zadawać pytania i zademonstruj mi ten ruch, którego dziś rano użyłeś przeciw Ryjówczej Łapie.

      Rozdział 9

      Wysoka Łapa krążył przy wejściu do obozu. Nogi miał wilgotne od rosy. Słońce właśnie wznosiło się nad horyzont, a jego promienie skąpały wrzosy, ożywiając fioletowe kwiaty i sprawiając, że całe wrzosowisko lśniło. Młody kocur obudził się pierwszy, gotów udać się na poranny patrol. Wychodząc z legowiska, szturchnął Ryjówczą Łapę, ale ciemnobrązowy uczeń wciąż był rozespany. Przez szczelinę między gałęziami janowca widać było, jak mruga półprzytomnie, wystawiając pysk poza krawędź posłania.

      Długa trawa zaszeleściła przy Jarze Spotkań i pojawiła się tam Świtająca

Скачать книгу