Скачать книгу

i spokój, ale może też oznaczać, że osoba, której dotyczy ta karta, nigdy przed innymi nie odkryje całej prawdy. Nie wiem, czemu zapamiętuję tylko tę ostatnią symbolikę. Potem, jako zapowiedź tego, co stanie się w najbliższej przyszłości, Monika odsłania kartę Sprawiedliwość.

      – Zapadnie wyrok słuszny i uzasadniony. To może być dobra wiadomość, ale i zła. Patrząc na układ kart, raczej zła. Sprawiedliwy wyrok może oznaczać sprawiedliwą karę – mówi.

      Kiedy wykłada ostatnią, informuje mnie, że ta karta pokaże, jak zakończy się ta sytuacja. Widzę Koło fortuny i postacie, które chwytają je z dołu, z góry, z każdej ze stron.

      – Koło fortuny to metafora przeznaczenia. Siła wyższa.

      – Bóg – mówię odruchowo, mimowolnie.

      – Może być Bóg… – odpowiada bez przekonania. – Tarot mówi nam, że ten list jest przeznaczeniem adresata, który będzie bezradny wobec jego konsekwencji. Zmiany mogą być fortunne, mogą oznaczać nowe szanse, jednak przy takim układzie całości powiedziałabym, że karty mówią raczej o komplikacjach i trudnych przemianach.

      – Jakich? Jakich konkretnie?

      – Nie można powiedzieć dokładnie, można wskazać kierunek. – Brzmi, jakby przyznawała się do winy.

      Kończymy. Nie jestem w stanie powiedzieć, ile czasu tu spędziłam. Mam wrażenie, że zamiast przyjaciółki mojej córki widzę przed sobą komendanta. Nie wiem, czemu wydaje mi się, że woła o pomoc. Otrząsam się i patrzę na Monikę. Czuję, że podobnie jak ja, chce już opuścić to pomieszczenie.

      – Bardzo ci dziękuję. To wszystko zostaje między nami, tak? – zwracam się do niej. Czuję wstyd i strach jednocześnie.

      – Oczywiście – odpowiada. Wygląda na zmęczoną.

      – Co jest? – dopytuję.

      Potrzebuje chwili, żeby odpowiedzieć.

      – Dawno nie widziałam tak złego układu kart…

      Zrobiłam coś, czego się wstydzę i boję.

      Wychodzimy z pokoju i widzę swoją piękną córkę.

      – Kolacja! – woła do nas i wskazuje na zastawiony stół.

      Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam, wsłuchując się w płytki oddech Pauliny, która spała bardzo spokojnie, gdy ja myślałam o tym, co zrobiłam, i prosiłam Pana o wyrozumiałość i przebaczenie. Prosiłam go o wsparcie dla Jerzego Waltera.

      Teraz, kiedy siedzę przy mężu, który wpatruje się w ekran telewizora, nie potrafię odwrócić wzroku od zwęglonej figurki anioła i napisu PROFANUM na ułamanej podstawce.

      Gdy byłam sam na sam z Moniką, pozwoliłam sobie na wejście w strefę mroku, na zdradę mojej wiary. Dałam się ogarnąć siłom, w które przecież nie wierzę. Zrobiłam coś, czego się boję i wstydzę. Do dzisiaj mam przed oczami szkielet śmierci na odwróconej karcie. Pamiętam każde słowo Moniki i mam wrażenie, że każde z nich pochodzi z mojego wnętrza, z samego środka moich kości.

      Tajemnice znikają, życie staje się zrozumiałe. Wszyscy jesteśmy pomyleni1.

      Zrobiłam coś, czego się boję. Przeszłam wtedy na chwilę na stronę profanum.

      Wszyscy jesteśmy pomyleni.

      Rozdział 2

      Wtorek, 21 lipca 2015

      – Ale… ale jak to? – wymamrotała nie do końca przytomna Karina.

      Ponownie spojrzała na stojący na szafce budzik. Szósta siedem. Powinna przecież jeszcze spać. Tylko wołania matki mogły wyrwać ją z łóżka o tej porze.

      Ale jej rozmówca wciąż powtarzał do słuchawki to samo, niezwykle ożywionym głosem.

      – W jakim rezerwacie? W moim…? – dopytała na tyle głupio, że mimo zaspania sama to zauważyła.

      – Tak, pani Karino, dokładnie tam… – zawiesił na moment głos Tomasz Pietrzak, właściciel agencji ochrony, którą ochrzcił swoim nazwiskiem. – Powtarzam, ktoś nam się włamał do muzeum i obezwładnił mojego pracownika. Mamy problem, pani Karino.

      „Agencja ochrony Pietrzak. Z nami nie musisz mieć pietra” – nie wiadomo dlaczego ten fatalny slogan reklamowy przeszedł Karinie przez myśl właśnie teraz.

      Podniosła się i siadła na skraju łóżka. Zakręciło jej się w głowie. Wolną ręką mocno pomasowała twarz. Teraz miała już pewność, że naprawdę nie śpi. Niestety.

      – Dobrze, panie Tomaszu. Trzeba zadzwonić na policję… Już dzwonię…

      – Nie trzeba. Mój pracownik to zrobił. Policja być może jest już na miejscu. Tak jak mówiłem, ja też tam jadę. Myślę, że pani również powinna.

      – Oczywiście, oczywiście… Proszę mi dać chwilę… – odparła i od razu pomyślała, że właśnie zabrzmiała jak jedna z jego pracownic. Uderzyła się lekko w głowę. – To znaczy… będę najszybciej jak się da. Niech pan tam na mnie czeka – dodała już nieco bardziej stanowczo.

      – Nigdzie indziej się nie wybieram. Do zobaczenia – odpowiedział, po czym się rozłączył.

      Wstała i poszła do łazienki. Spojrzała w lustro i znów zobaczyła na swojej twarzy złość wymieszaną ze zniechęceniem. Włożyła dłonie w gąszcz kręconych włosów i kilkoma nerwowymi ruchami próbowała je jakoś ułożyć. A przede wszystkim sprawić, żeby nie opadały jej na prawy policzek. Zawsze sądziła, że wygląda wtedy jak tania dziwka. Kilkucentymetrowe czarne odrosty i odpryski ciemnoczerwonego lakieru na paznokciach tylko dopełniały ten wizerunek. Chwyciła w końcu gumkę do włosów i niedbale związała włosy w kucyk. Zdecydowała, że nie wchodzi pod prysznic. Opłukała się tylko przy umywalce, po czym wróciła do sypialni i założyła to samo, co dzień wcześniej. Szorty i cienką bluzkę w ciemne, bliżej nieokreślone wzory. Poszukiwania stanika trwałyby zbyt długo, więc z nich zrezygnowała. Jego brak nie rzucał się w oczy, a poza tym i tak nie bardzo miała się czym chwalić.

      Chwyciła telefon i zadzwoniła do opiekunki.

      – Pani Zosiu, przepraszam, że dzwonię o tej porze… Nie, nic się nie stało. To znaczy, z mamą wszystko w porządku, ale ja muszę pilnie wyjść – uspokoiła zaskoczoną rozmówczynię. – Mamy jakiś problem w rezerwacie. Może pani przyjść dziś nieco wcześniej?

      – Mogę być za godzinę. Może ciut szybciej. Wcześniej nie dam rady – odparła Zofia Kartacz.

      – Dobrze. Dziękuję bardzo. Mama powinna się akurat obudzić.

      – A o której pani wróci? – zapytała opiekunka.

      Karina zdała sobie sprawę, że właściwie to nie ma pojęcia, co ją dziś czeka, a tym bardziej, ile to może potrwać.

      – Nie wiem, pani Zosiu. Będę dawała znać, dobrze?

      – Tak, proszę zadzwonić, gdyby miało pani nie być dłużej niż do szóstej. Nie bardzo mogę dziś zostać po tej godzinie.

      – Oczywiście.

      Zanim wyszła, stwierdziła, że musi jednak zajrzeć do mamy i sprawdzić, czy wszystko w porządku. Drzwi do jej pokoju były jak zawsze lekko uchylone. To było rozwiązanie pozwalające, z jednej strony, odciąć ją od wszelkich ruchów i dźwięków z pozostałej części mieszkania, a z drugiej, usłyszeć jej ewentualne nocne wołania. Karina pchnęła lekko drzwi i zajrzała do środka. Mama spała. W tle cicho grało radio, nadając Sygnały Dnia. Było nastawione na poziom głośności, który,

Скачать книгу