Скачать книгу

dostrzec mroczną stronę.

      – Problem w tym, że zaczyna mnie to prześladować jak nocny koszmar. I czuję rosnący strach na myśl o tym, że ktoś mógłby mnie takiego zobaczyć… oglądać…

      Szczerbiec, podpierając się zakrwawionymi rękami, w końcu wstał. Zakołysał się niepewnie na nogach. Sięgnął po jeden z zestawów opatrunkowych, które leżały porozrzucane po podłodze, i zaczął sobie powoli bandażować lewą dłoń.

      – Mnie prześladuje znacznie gorszy koszmar. O swoich ciemnych sprawkach doskonale wiem. Natomiast jakiś czas temu zobaczyłem ciemną stronę czegoś o wiele większego i ważniejszego niż ja. I ta ciemna strona okazała się silniejsza od wszystkiego, w co dotychczas wierzyłem. Silniejsza także ode mnie. Nie potrafię dalej z tym walczyć. Jestem złamanym wojownikiem.

      Kiedy stał tak nade mną ze spuszczoną głową, w zakrwawionym kitlu, rozdzierając bandaż i opatrując sobie rany, jeszcze bardziej przypominał mi świętego Jerzego. Ale jednocześnie nigdy wcześniej nie słyszałem od niego równie dojmującego wyznania porażki. Wstałem w ślad za nim, żeby spojrzeć mu prosto w oczy.

      – Co się stało, Szczerbaty?

      Nie odpowiedział od razu. Na moment przerwał robienie opatrunku, aż w końcu opuścił bezwolnie rękę, przybliżył się do mnie o pół kroku i wbił we mnie wzrok.

      – Byłeś jedyną osobą, której zwierzyłem się ze swojej misji. – W tym momencie poczułem dreszcz na grzbiecie. – Wiesz, o czym mówię…

      Nie musiałem odpowiadać. Wiedziałem, że kilka miesięcy temu dotarł do bardzo poważnych wątków dotyczących pedofilii w wysokich kręgach hierarchii. Nie pytałem go nigdy o szczegóły tego śledztwa. Wystarczyła mi świadomość, że jeśli tylko będzie potrzebował pomocy, zawsze może na mnie liczyć. Obydwaj to wiedzieliśmy. Ostatnio nie poruszał tego tematu, więc byłem przekonany, że powoli dochodzi do prawdy. Nigdy nie spodziewałbym się po nim takiego bezceremonialnego wywieszenia białej flagi. Patrzyłem mu prosto w oczy i nie musiałem zadawać pytań. Czytał w moich myślach.

      – Te trzy wątki, o których ci wspomniałem parę miesięcy temu, zaprowadziły mnie niespodziewanie wysoko. Dotarłem do ofiar. Miałem bardzo wiarygodne zeznania. Część ludzi zgodziła się mówić pod nazwiskiem.

      – Dlaczego się wycofałeś?

      – Okazało się, że nie byłem pierwszy. Natrafiłem na cmentarzysko poległych śledczych. Ludzi zniszczonych przez kościelną siatkę pedofilów. Są jak ukrzyżowani wojownicy wystawieni na widok ku przestrodze innych śmiałków.

      – Jak to?

      – Sam do końca nie wiem. Jednego jestem pewien. Są niezwykle biegli w komunikacji elektronicznej. Zawczasu wiedzą, kto ich szuka, co gromadzi na swoim dysku, jakie pytania zadaje w Internecie. To coś w rodzaju systemu wczesnego ostrzegania. Ale to nie wszystko. Są bardzo agresywni. Ktokolwiek podejdzie na tyle blisko, żeby im zagrozić – niszczą go.

      – W jaki sposób?

      – Osiągnęli mistrzostwo w fabrykowaniu dowodów. Maili. SMS-ów. Nagrań. Szantażują tym ludzi, którzy okazują się bezradni.

      – A media? Media o tym nie wiedzą? Nie są w stanie ci pomóc?

      – Od mediów to oni zaczęli. Pamiętasz tego dziennikarza pedofila z pierwszych stron gazet?

      To była jedna z głośniejszych afer tej wiosny. Przebojowy reporter jednego z największych ogólnopolskich dzienników został oskarżony o przechowywanie dziecięcej pornografii na swoim komputerze oraz o udostępnianie jej na zewnątrz. Dziennikarz wniósł do sądu kilka pozwów o zniesławienie, ale okazało się, że pedofilskie zdjęcia i nagrania były na dysku jego komputera. W tym także wśród wysyłanych maili. To była najbardziej dramatyczna śmierć cywilna tej wiosny. Szczerbaty jakby wsłuchiwał się w moje myśli, po czym dobitnie oświadczył:

      – Jest niewinny. Ale nikt nie może mu pomóc.

      Teraz ból w zranionych miejscach dotarł do mnie ze zdwojoną siłą. Musiał to zauważyć po grymasie na mojej twarzy. Od razu zmienił temat.

      – Pokaż te swoje skaleczenia. Na to przynajmniej mam jakiś wpływ.

      Nie były głębokie ani groźne. Potrzebował kwadransa, żeby opatrzyć je z chirurgiczną precyzją. Czułem, że ujawnił mi więcej, niż zamierzał. Dalsze drążenie w tej sytuacji byłoby przeciwskuteczne i nietaktowne. Po jego oczach widziałem, że to, co mi wyznał, i tak bardzo dużo go kosztowało.

      – Lepiej będzie, jeżeli w tym miejscu się pożegnamy – powiedział mi na odchodnym, kiedy żegnaliśmy się w połowie korytarza.

      Nie pytałem nawet, dokąd jedzie. Uściskaliśmy się bez słów. Odprowadziłem go jeszcze wzrokiem do wyjścia.

      – Z Panem Bogiem.

      Czułem się jeszcze bardziej zagubiony niż przed przyjazdem tutaj. Ale miałem w tym budynku wyjątkowe miejsce odosobnienia. Tam zawsze zaszywałem się w poszukiwaniu samotności. Biblioteka bez książek. Do czasu pożaru znajdował się tu doskonale zachowany i jeden z największych księgozbiorów literatury staroniemieckiej w Polsce. Kolekcja hrabiny von Bismarck obejmowała większość pozycji wydanych w Europie od XVII wieku. Po pożarze i odbudowie budynku nie za bardzo było czym wypełnić biblioteczne półki. Repliki dziewiętnastowiecznych regałów od pięćdziesięciu lat stały puste. Podobnie jak całe pomieszczenie, co tydzień odkurzane i pastowane przez siostry. Zamknąłem za sobą wielkie dębowe drzwi i usiadłem w jednym z dziewięciu rzędów biurek. Pusta przestrzeń tej wielkiej sali emanowała wyjątkową akustyką. Po cichu odsunąłem krzesło, wyciągnąłem laptop z plecaka i podłączyłem go do prądu. Zalogowałem się zgodnie z instrukcjami Krzysztofa Oliwy. I powróciłem do przeglądania ciemnej strony swojego charakteru.

@@@

      Była ciemna noc. Leśna droga oświetlona samochodowymi światłami wyglądała jak z horroru. Nigdy wcześniej nie jechałem tędy nocą. Pewnie ten klimat grozy sprawił, że krew dostrzegłem w odległości prawie dwudziestu metrów. Widok był makabryczny. Wnętrzności tych biednych zwierząt były rozwleczone na odcinku kilku metrów. Zatrzymałem się i wyszedłem na zewnątrz. Cała rodzina padalców leżała martwa, rozjechana na miazgę. Okrutna śmierć pod kołami rozpędzonego samochodu musiała nastąpić w ciągu ostatnich kilku godzin. Gdyby tu były wcześniej, przed moim przyjazdem, na pewno bym je zauważył. Dotychczas byłem przekonany, że jedyną osobą pokonującą tę drogę w ciągu ostatnich dwunastu godzin byłem ja. Podszedłem do trucheł i przykucnąłem. Razem ze mną przybyły na miejsce dwie pierwsze muchy. Przemogłem się i wyciągnąłem rękę w kierunku największego osobnika z całej grupy. Był jeszcze ciepły. Ktoś pędził tędy najdalej pięć minut temu. Opłukałem zakrwawioną rękę wodą z butelki. Być może to woda była tak zimna, a może to było zmęczenie, w każdym razie zacząłem się trząść. Czułem, że pętla wokół mnie się zaciska, a niebezpieczeństwo grozi już nie tylko mnie, ale także moim najbliższym. W tym momencie wyjątkowo pragnąłem przytulić się do kogoś, kogo kochałem najbardziej. Do ukochanej kobiety. Choć robiłem wszystko, żeby mój związek z Grażyną nie wyszedł na jaw, obawiałem się, że to i tak tylko kwestia czasu. Była urzędniczką w miejscowym sądzie. Nadzorowała pracę całego sekretariatu. Pogłoska o romansie z księdzem to cios, po którym trudno byłoby jej się podnieść. Bałem się o nią o wiele bardziej niż o siebie. I instynktownie przeczuwałem, że to ostatni moment, w którym mogę z nią w miarę swobodnie porozmawiać. I podzielić się tym, co powoli doprowadzało mnie na skraj obłędu. Po powrocie ze szpitala poczułem w sobie odwagę pilotów kamikaze, którzy startowali z zapasem paliwa tylko w jedną stronę.

      Po wizycie w szpitalu

Скачать книгу