Скачать книгу

to pomoc przynieśli nam ci, którzy tu już są?

      – Mokkan, proszę!

      – Nie! Nie chcę o tym słyszeć! Nikt nie pomaga tak sobie. Oni czegoś chcą…

      – Właśnie tak – powiedziała Sorilla cicho, wychodząc na środek obozu.

      Wszyscy na nią patrzyli. Zarówno miejscowi, jak i członkowie zespołu WS.

      Dziecianie byli wyżsi od ludzi o trzydzieści do czterdziestu pięciu centymetrów. Mniejsza grawitacja i rzadsze powietrze sprawiły, że ich ciała były szczupłe i sprężyste, doskonale zaadaptowane do lokalnych warunków tlenowych. Mieli czerwoną karnację, ale w świetle tutejszego słońca ludzka cera nabierała podobnego odcienia. Pod ich skórą widniały płytki kostne, co sprawiało, że wyglądali na twardych.

      „Zobaczymy, czy moja ocena okaże się trafna”.

      – Co? – spytał Dziecianin.

      – Powiedziałam, że tak. Oczywiście, że czegoś chcemy.

      Agresywny mówca, Mokkan, wyglądał na zaskoczonego jej stwierdzeniem, o ile dobrze odczytywała mimikę obcych. Dziecianie nie posiadali oczu w ludzkim tego słowa znaczeniu, tak więc łatwo można było się pomylić w ocenie. Ludzkie oczy były wytworem wczesnej fazy ewolucji, zanim życie wyszło z wody. Oceany dzieciańskie były młode, życie na Dziecku Boga rozwijało się, zanim przybrały obecną postać. Sorilla nie miała pojęcia, jak to było możliwe, ale z zasady ufała badaczom, chyba że zyskała dowody lub znalazła powód, aby uważać, że nie mają racji.

      – Oni przybyli także na jeden z naszych światów – powiedziała. – Wylądowali w nocy, bez ostrzeżenia, niszczyli i mordowali. Znamy wasz ból i pragnienie zemsty.

      – A więc tego chcecie? Zemsty? – dopytywał się Mokkan.

      – Nie. – Major pokręciła głową. – To jest miły dodatek, ale prawdę mówiąc, nie o to chodzi.

      – No więc o co? Co zyskujecie, pomagając nam?

      – Sojusz to rozszerzająca się sieć gwiazd, planet i gatunków. Rozumiecie, o czym mówię, prawda?

      Mokkan prychnął.

      – Nie jesteśmy dzikusami. Studiowaliśmy gwiazdy za Światem Boga, snuliśmy opowieści i domyślaliśmy się, co się tam może kryć.

      – Dobrze, w takim razie może zrozumiecie, kiedy wam powiem, że to, co chcemy osiągnąć, pomagając wam, to zmuszenie Sojuszu, by przerzucił większe siły tutaj zamiast na nasze granice, żeby u was tracił środki, zapasy i żołnierzy. Wszystko to, by ich powstrzymać od wysyłania większej liczby okrętów w naszą przestrzeń.

      – A więc mamy być waszymi zwierzętami służącymi do polowania – odpowiedział Mokkan, wydając z siebie głos, który można by uznać za śmiech, pozbawiony jednak wesołości. – Nękającymi zdobycz, osłabiającymi ją, męczącymi… Paskudne rzeczy przytrafiają się zwierzętom myśliwskim, człowieku.

      – Gorsze niż ofiarom inwazji?

      Nie wiedziała, czy sarkazm w jej głosie dotarł do uszu obcego, ale te słowa go zatrzymały. Trudno było określić, o czym myślał, ale uznała, że wzbudziła jego zainteresowanie.

      Flota zbadała Dziecko Boga na długo przed wysłaniem zespołu, uzyskując podstawowe wiadomości o świecie i systemie, jak również całkiem dobrą znajomość języka. Sorilla próbowała obecnie zdobyć więcej wiadomości o kulturze mieszkańców. Była ona wprawdzie zaawansowana technologicznie, ale inwazja Ghuli skutecznie wyłączyła wszystkie rodzaje transmisji, które mogła przechwycić flota.

      Z drugiej strony, Ghule transmitowali bardzo dużo. Niestety, do tego momentu ludziom nie udało się rozkodować większości modulowanych fal grawitacyjnych, z których składały się ich przekazy. To był także jeden z powodów, dla których zespół Sorilli wylądował na Dziecku Boga. Po drodze zostawili kilka dronów szpiegowskich, które mogły przekazywać transmisje.

      Rozpoznanie nie było ulubionym zajęciem pani major, ale zespoły Wojsk Specjalnych przeprowadzały je równie skutecznie, jak inne powierzone im zadania.

      – Jesteśmy tu po to, by sprawić, że nie zginiecie, zanim nie wykrwawicie trochę tych drani – powiedziała, skupiając się na Mokkanie, który wydawał się przywódcą grupy rebeliantów.

      Nie mogła na zimno czytać reakcji odbiorców, jak to czyniła zazwyczaj. Twarze obcych były prawie niemożliwe do rozszyfrowania, a interpretacja mowy ciała daleka od pełnej wiarygodności. Opierała się więc na podstawowej psychologii, prymitywnej psychologii bitewnej jako na wyznaczniku działań. Wszystko bardziej skomplikowane było tu bezużyteczne, ale w zachowaniach obcych zauważyła wystarczająco wiele, by móc dokonać pewnej oceny.

      Mokkan był wściekły, wystraszony i sfrustrowany. Stracił kogoś, prawdopodobnie bliską osobę. Sorilla czuła to w jego słowach. Być może przykładała do nich własną miarę, ale raczej w to wątpiła. Z całą pewnością był liderem tej grupy, a ta stanowiła formację, którą Aida doskonale znała. Komórki ruchu oporu były jej chlebem powszednim i wiedziała, jak należy z nimi postępować.

      – A więc chcesz pozabijać nieco tych drani? Czy wolisz kryć się na pustkowiach i pozwolić im wykorzystywać ciebie i twoich ziomków?

      Zauważyła, że Dziecianin zesztywniał, jego barki cofnęły się, a głowa uniosła. Sorilla wiedziała doskonale, że nawet bez oczu zmysł wzroku obcych mieści się w centrum ich czaszki. Ze zmiany postawy Mokkana poznała, że jej słowa trafiły w cel. Rozszerzenie ramion, ustabilizowanie postawy, jakby w przygotowaniu do szarży, uniesienie wyżej głównych sensorów. To wszystko były klasyczne oznaki mowy ciała, które charakteryzowały kogoś, kto przygotowywał się do podjęcia decyzji o stawieniu czoła wyzwaniu.

      Ludzie w takim przypadku unosili brodę, prostowali plecy i stawali mocniej na nogach, jakby w gotowości do nagłego ruchu. Dziecianie nie różnili się pod tym względem od Ziemian.

      – Chcę ich zabić jak najwięcej – warknął Mokkan.

      – W takim razie pokażemy wam, jak to robić.

      * * *

      Sorilla niepokoiła się nieco całą sytuacją. Zbyt wiele niewiadomych mogło się obrócić na niekorzyść ludzi. Mając w zespole prawie samych młodych rekrutów, musiała się liczyć z nieuniknionymi błędami. Zdarzały się one oczywiście także doświadczonym weteranom, ale oni byli lepiej przygotowani, by sobie radzić ze skutkami pomyłek.

      W momencie, kiedy Ziemia dążyła do maksymalnego rozszerzenia obecności wojskowej, szczególnie na koloniach znajdujących się w pobliżu granicy z Sojuszem, żądanie przydzielenia wyszkolonych i doświadczonych operatorów zaliczało się do kategorii rzeczy niemożliwych do spełnienia.

      Nie znaczyło to oczywiście, że miała słaby zespół. Był on najlepszy, na jaki SOLCOM w tym momencie mógł sobie pozwolić, ale Sorilla wolałaby mieć przynajmniej jeszcze jednego doświadczonego podoficera, który pomógłby jej i sierżantowi Nanowi. Niestety, dowództwo stwierdziło, że skoro ona sama ma doświadczenie zarówno jako podoficer, jak i oficer, to da sobie radę z zespołem.

      „Przynajmniej jestem w tym wyszkolona”.

      Nie zawsze tak było.

      Jako instruktor bojowy Wojsk Specjalnych, Sorilla większość swojej kariery spędziła, ucząc partyzantów i siły przeciwpartyzanckie w różnych krajach na całej Ziemi. Niszczenie reżimów, polowanie na terrorystów i wprowadzanie jak największego chaosu były jej chlebem powszednim.

      Kiedy Ghule zaatakowali Haydena, znalazła się jednak poza swoją strefą komfortu.

      Zadziwiające było, jak konwencjonalne okazały się walki z Ghulami. Bitwy

Скачать книгу