Скачать книгу

strasznej nocy nie przyszło żadne ostrzeżenie. On sam był w domu, z partnerkami i dziećmi, mieszkali w stolicy Boskiej Strony Dziecka, w pobliżu miejsca, gdzie pracował. Pamiętał, że tej nocy było nienaturalnie zimno, a temperatura spadała bardzo szybko. Pomyślał, że należałoby sprawdzić w serwisach pogodowych, czym mogło to być spowodowane.

      Serwis, który uruchomił, zamilkł po kilku zdaniach. Nie został zakłócony, po prostu znikł. Korra nigdy nie widział czegoś takiego, a stanowiło to tym większą zagadkę, że stał na czele rządowego zespołu koordynującego zbieranie informacji napływających spoza Świata Boga.

      Program PI – Poszukiwania Inteligencji – miał za zadanie wynajdywanie inteligentnych wzorców w miliardach sygnałów przybywających z zewnątrz, ale tej nocy to oni zostali znalezieni.

      Najeźdźcy wylądowali, nie napotkawszy żadnego oporu, nikt ich nie zauważył. Wojsko nie zostało nawet zmobilizowane aż do upadku stolicy. Potem zaś wydawano tak nieudolne rozkazy, że jakakolwiek spójna obrona okazała się mrzonką. Najeźdźcy prowadzili na smyczach zbyt wielu z tych, którzy mieli te rozkazy wydawać. Nikt nie wiedział, w jaki sposób zdołali osiągnąć coś podobnego w tak krótkim czasie.

      W ciągu dwóch dni wydano rozkaz o całkowitej kapitulacji. Był on w zasadzie respektowany.

      Życie wróciło prawie do normy. Dziwne, jak szybko można było przyzwyczaić się do myśli, że wszystko zależy teraz od kogoś znajdującego się gdzieś w oddali. Mieszkańcy wstawali, chodzili do pracy, otrzymywali wypłatę, wracali do domów i w zasadzie wszystko wyglądało tak, jakby nic się nie zmieniło.

      Praca Korry nie miała już oczywiście żadnego znaczenia.

      To mogłoby być nawet śmieszne. Nadal pojawiał się w swoim laboratorium, całe dnie spędzał, szukając sygnałów i wypełniając meldunki, których wymagał protokół. Nikt o to nie dbał. Inteligencja, której szukał, już tu była. Całkowicie nieprzyjazna.

      Plotki pojawiły się po jakichś dwudziestu, trzydziestu dniach. Mieszkańcy zaczynali znikać. Połączenie zaginięć z regionami, którymi interesowali się najeźdźcy, nie zajęło dużo czasu. Narastał strach. Lęk przed ciemnością, prześladujący każdego urodzonego po Boskiej Stronie Dziecka, był teraz niczym w porównaniu ze strachem przed obcymi.

      A wszyscy nadal musieli pracować i udawać, że nic się nie dzieje.

      Wkrótce zaczęto stawiać opór, z różnym oczywiście powodzeniem. Znikały całe jednostki wojskowe, które niedługo potem okazywały się walczyć ze wszystkim, co reprezentowało napastników. Jednak ich samych mało kto widział. Nie pokazywali się często, woląc ukrywać się za różnymi konstrukcjami mechanicznymi.

      Ruch oporu był jednak rozproszony i pozbawiony koordynacji. Nikt nie wiedział, czego chcą najeźdźcy, a choć mieszkańcom Dziecka wojna była nieobca, to wydawało się czymś nowym. Czymś, czego nikt nie rozumiał.

      Korra tak pogrążony był w myślach i mechanicznym wykonywaniu pracy, że prawie przegapił sygnał z jednej z wysłanych sond, który zmienił się nagle.

      Naukowiec przyglądał się temu przez chwilę, stukając pazurami w konsolę, jakby to mogło naprawić sygnał. Jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia, kiedy rozpoznał wzór i zrozumiał, że z całą pewnością nie wchodził w grę przypadek czy awaria sprzętu.

      Niepewny, co ma dalej robić, sięgnął po komunikator.

      – Syntha? – odezwał się. – Mam coś, co powinnaś zobaczyć. Nie, nie mów nikomu innemu. Na razie nie.

      Nie był jeszcze pewien, z czym ma do czynienia, ale to mogło mieć znaczenie. A jeśli tak, to prędzej dałby się pochłonąć ciemności, niż przekazał to najeźdźcom.

      * * *

      Mała grupa pochylona nad odczytem uważnie patrzyła na przekład, który kończyli Korra i Syntha.

      Ta ostatnia potrzebowała tylko kilku chwil, by dość do tego samego wniosku, co jej kolega. Ktoś przesyłał dane za pomocą sondy wysłanej kilkadziesiąt lat wcześniej, a dotyczyły one najeźdźców!

      Informacje taktyczne, dane wywiadowcze, nawet podstawowe informacje biologiczne, wszystko to przesłane zostało w najprostszym miejscowym kodzie, którego uczono nawet dzieci. To nie miało sensu, ale jeśli było prawdziwe…

      Musieli o tym komuś powiedzieć.

      Pozostawało oczywiście pytanie, kto i w jakim celu wysyłał te dane?

      Naturalnie nie mieli wielkiego wyboru, tak więc bardzo szybko ktoś zaproponował, by wysłać odpowiedź.

      USS „Polska”

      Admirał Ruger przeglądał meldunki na pulpicie, choć większość z nich dotyczyła spraw, które zazwyczaj zostawiał swojemu asystentowi. Nudził się jednak i chciał robić cokolwiek. Od dwóch miesięcy dryfowali w zaciemnieniu, obserwując przylatujące i odlatujące okręty Sojuszu, głównie Ghuli, choć trafił się także jeden krążownik parithaliański. Kiedy panował spokój, dyskretnie nadawali za pomocą sondy obcych, którą wyśledzili dzięki danym archiwalnym Sojuszu, znajdującym się w bibliotece publicznej udostępnionej podczas ostatnich rokowań.

      Zdaniem admirała urzędnicy Sojuszu byli najlepszym przykładem galaktycznej biurokracji. Archiwizowali wszystko, co wpadło im w ręce, i bardzo rzadko sprawdzali, co właśnie zapisali.

      W tym przypadku część Sojuszu obserwowała od kilku dekad księżyc, o który chodziło. Urzędnicy pracowicie zapisywali wyniki badań i utworzyli dla tej cywilizacji osobną stronę. Zawierała ona oczywiście tylko jawne dane, interesujące dla studiujących kulturę ras, które nie podróżują w kosmosie.

      Dla SOLCOM jednak dane te miały nieocenioną wartość. Był to jeden z pierwszych tropów, na które wpadła major Aida, kiedy uzyskała dostęp do danych, i potencjalnie jeden z tropów najbardziej obiecujących.

      Po pierwsze, dotyczył on zaawansowanej cywilizacji, bliskiej lotów kosmicznych, żyjącej praktycznie w sąsiedztwie Ziemi. Jej świat znajdował się w odległości kilkuset lat świetlnych, czyli trzech tygodni lotu i dziewięciu skoków. Wszelkie dane z tak bliskiego sąsiedztwa stanowiły łakomy kąsek nie tylko dla SOLCOM, ale i wielu grup naukowych.

      Jednak to fakt, że Ross Ell wzięli na celownik ten świat, miał szczególną wartość. Kiedy SOLCOM dowiedział się o tym, dane z kulturoznawczego złota zamieniły się w strategiczną platynę.

      Języki, kultura, technologia… wszystko tam było, umieszczone przez skrupulatnych biurokratów. Co jednak najbardziej zdziwiło Rugera, to fakt, że całość informacji można było znaleźć w otwartych bazach danych, a Sojusz zupełnie się tym nie przejmował.

      Co więcej, na temat tego globu pisano artykuły, ale nikt w Sojuszu nie wpadł na to, aby połączyć je z informacjami dotyczącymi księżyca, który właśnie podbili Ross.

      Ruger nie mógł zrozumieć, jak Sojusz mógł funkcjonować, mając takie dziury w systemie ochrony swoich archiwów.

      – Panie admirale?

      Ruger podniósł głowę i spojrzał na asystenta.

      – Tak?

      – Prosił pan, aby powiadomić pana, gdy otrzymamy odpowiedź z sondy…

      Admirał poderwał się z fotela.

      – Już pędzę. Uprzedź zespół tłumaczący.

      – Tak jest.

      * * *

      Dane napływały przez sondę irytująco wolno, zarówno dlatego, że nośnikiem był stary system strumieniowy, jak i ze względu na fakt, że używano kodu zbliżonego do alfabetu Morse’a z początków komunikacji radiowej. Kultura, z którą się

Скачать книгу