Скачать книгу

antydemokratyczny nurt.

      Na następnych stronach rozwinę tezę, że istnieje sześć filarów, dzięki którym demokracja funkcjonuje nie tylko jako abstrakcyjna koncepcja, ale także jako skuteczny system zbiorowego samorządu, który obywatele darzą zaufaniem i wsparciem. Te filary to:

      AKTYWNI OBYWATELE: czujni, niezależnie myślący obywatele, którzy są zdolni dokonywać istotnych osądów moralnych.

      WSPÓLNA KULTURA: demokratyczna kultura ufundowana na podzielanej wizji rzeczywistości, wspólnej tożsamości i duchu kompromisu.

      WOLNE WYBORY: wybory wolne, sprawiedliwe i traktowane z zaufaniem.

      RÓWNOŚĆ UDZIAŁOWCÓW: funkcjonalny poziom równości społecznej; rozbudowana klasa średnia.

      GOSPODARKA OPARTA NA KONKURENCJI I WOLNOŚĆ OBYWATELSKA: gospodarka oparta na konkurencji i niezależne społeczeństwo obywatelskie.

      ZAUFANIE DO WŁADZ: suwerenna władza, która ma moc realizowania woli ludu, a zarazem zachowuje jego zaufanie i jest przezeń rozliczana.

      W dalszych rozdziałach przyjrzę się powyższym filarom i wyjaśnię, w jaki sposób i dlaczego są one zagrożone. Niektóre już w tej chwili są w opałach. W wypadku innych wybiegnę nieco w przyszłość, by pokazać, że dla nich także nadejdą niebawem ciężkie czasy. Przykłady można mnożyć: rozwój inteligentnych urządzeń podkopuje naszą zdolność do wydawania sądów moralnych, odradza się plemienny model polityki, widmo masowego bezrobocia narasta, w miarę jak hiperwydajne roboty zastępują ludzi, którzy potrzebują przerw w pracy – demokracja zbiera ciosy ze wszystkich stron. Część tych niebezpieczeństw dobrze znamy. Agresywna polityka, bezrobocie czy obywatelska apatia nie należą do zjawisk szczególnie nowych, choć przybierają nieznane dotąd formy. Inne zagrożenia są jednak absolutną nowością: inteligentne urządzenia mogą zastąpić rozmaitych liderów i przekształcić polityczne procesy decyzyjne w sposób, o jakim się nam nie śniło. Niewidzialne algorytmy wytwarzają nowe, nieuchwytne źródła władzy i niesprawiedliwości. Im bardziej świat podłącza się do sieci, tym łatwiej małym grupkom awanturników wyrządzać kolosalne szkody i dokonywać spustoszeń, często całkowicie poza zasięgiem prawa. Nie mamy pojęcia, jak zaradzić tym problemom.

      W ostatnim rozdziale zaproponuję wizję przyszłości, jaka może nadejść, jeśli sprawy dalej będą się toczyć obecnym torem. Wbrew powszechnie hołubionej analogii nie czeka nas powtórka z lat trzydziestych zeszłego stulecia. Sądzę raczej, że demokracja znajdzie nowe, zaskakujące formy upadku. Bać się należy dystopii, która majaczy na horyzoncie: to naskórkowa demokracja sterowana przez inteligentne maszyny oraz nową elitę „postępowych”, lecz despotycznych technokratów. A najgorsze, że wielu ludzi będzie ten system woleć od obecnego, ponieważ zapewni im większy dobrobyt i większe bezpieczeństwo.

      Ale nie powinniśmy jeszcze brać się do niszczenia maszyn. Choćby dlatego że trwa właśnie technologiczny wyścig zbrojeń, w którym demokratyczne społeczeństwa mierzą się ze swoimi odpowiednikami z Rosji i Chin. Ważne, by demokracje ten wyścig wygrały. A jeśli rewolucję technologiczną poddać demokratycznej kontroli, to może ona przynieść naszym społeczeństwom setki korzystnych zmian. Niemniej zarówno technika, jak i demokracja muszą ulec radykalnemu przeistoczeniu. W zakończeniu książki zamieszczam dwadzieścia postulatów dotyczących tego, jak demokracja – a co ważniejsze: każdy z nas – musi się zmienić, żeby przetrwać w epoce, w której zewsząd otaczają nas inteligentne urządzenia i big data, a sfera publiczna ma postać cyfrową.

      Całkiem możliwe, że na tym etapie uznaliście mnie za hipokrytę, który swoją książkę napisał zapewne na laptopie, informacji szukał w Google’u, o dacie premiery poinformuje na Twitterze i liczy, że tytuł dobrze się sprzeda na Amazonie. To wszystko prawda! Podobnie jak wielu z nas, równocześnie kocham technologie, o których piszę, nienawidzę ich i jestem od nich zależny. Mało tego, od dekady pracuję w awangardzie polityki i technologii, w czołowym brytyjskim think tanku Demos. Odkąd dołączyłem do niego w 2008 roku, pisywałem broszury o tym, jak to technika cyfrowa tchnie nowe życie w nasz rozpaczliwie zmurszały system polityczny. Z biegiem lat mój optymizm przeszedł w realizm, a następnie w nerwowość. Obecnie zbliża się do stanu łagodnej paniki. Nadal wierzę, że technologia może być motorem zmiany na lepsze w naszej polityce – i że wielu technologicznych gigantów podziela tę nadzieję – lecz po raz pierwszy szczerze niepokoję się o długoterminowe perspektywy systemu, który Winston Churchill w swojej słynnej sentencji nazwał „najgorszym rodzajem rządów oprócz wszystkich innych, które dotąd wypróbowano”.

      Wielcy pionierzy technologii nie podzielają, rzecz jasna, tej troski, gorąco bowiem wierzą w promienistą technoutopię, a także w to, że są w stanie nas wszystkich ku niej poprowadzić. Miałem szczęście robić wywiady z niektórymi spośród nich, spędziłem także sporo czasu w Dolinie Krzemowej bądź też w towarzystwie osób, które należą do technologicznego światka. Z moich doświadczeń wynika, że rzadko są to źli ludzie i że zazwyczaj wierzą oni w emancypacyjną moc technologii cyfrowej. Wiele z ich wynalazków jest wspaniałych. Lecz właśnie dlatego mogą się okazać tym niebezpieczniejsze. Niczym osiemnastowieczni rewolucjoniści, którzy dufali, że mogą zbudować świat oparty na abstrakcyjnych ideach w rodzaju równości, utopiści świeżej daty z zapałem obmyślają społeczeństwo rządzone przez łączność, sieci, platformy i dane. Demokracja (a skądinąd i świat) nie działa w ten sposób – jest powolna, refleksyjna i zakorzeniona w materii. Raczej analogowa niż cyfrowa. A każda wizja przyszłości, która idzie na przekór realiom ludzkiego życia i ludzkich pragnień, musi się skończyć katastrofą.

      Rozdział 1: Nowy panoptykon

      Co potęga danych robi z naszą wolną wolą

      Żyjemy w ogromnym reklamowym panoptykonie, który utrzymuje nas w stanie zależności od urządzeń elektronicznych. Ten system gromadzenia danych i przewidywania stanowi najnowsze narzędzie w długiej historii działań mających nas kontrolować. Z dnia na dzień zabiegi te są coraz doskonalsze, a ich skutki mogą być poważne: manipulacja, niepohamowane rozproszenie uwagi oraz stopniowe ograniczanie wolnego wyboru i samorządności.

      Mity założycielskie są niezwykle ważne dla przedsiębiorstw. Kształtują to, jak firma widzi sama siebie i jak chce być postrzegana przez innych. Mit założycielski mediów społecznościowych głosi, że są spuścizną „kultury hakerów” – siedziba Facebooka znajduje się przy ulicy Hakerów 1 – a to łączy je z buntownikami takimi jak Kevin Mitnick, który w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku łamał zabezpieczenia sieci telefonicznych, z nienawidzącymi biurokracji komputerowcami z kręgu Homebrew Club, a sięgając dalej wstecz – z geniuszami matematycznymi pokroju Alana Turinga czy Ady Lovelace.

      Tymczasem Google, Snapchat, Twitter, Instagram, Facebook i spółka od dawna nie zajmują się tylko wytwarzaniem technologii. Są to również firmy reklamowe. Blisko 90 procent dochodów Facebooka i Google’a pochodzi ze sprzedaży reklam. W zasadzie cała branża mediów społecznościowych opiera się na świadczeniu bezpłatnych usług w zamian za dane, z których firmy te następnie korzystają, żeby adresować do nas reklamy2.

      Stan ten przywodzi na myśl bardzo odmienne i znacznie mniej chlubne koneksje: z reklamiarzami w garniturach i psychologami, którzy przez dziesięciolecia w pocie czoła starali się odgadnąć, jak człowiek podejmuje decyzje, i odnaleźć przycisk „kup!” skryty gdzieś w naszym płacie czołowym. Bardziej wyrazistą opowieść założycielską odnajdziemy we wczesnych latach amerykańskiej psychologii, która narodziła się

Скачать книгу


<p>2</p>

W 2017 roku 95 miliardów dolarów z całkowitego dochodu Google’a – liczył on 111 miliardów dolarów – pochodziło z reklam. Podobnie wyglądały proporcje w przypadku Facebooka, Twittera i Snapchata. Oczywiście, sami poniekąd się na to zgodziliśmy w drodze wymiany: moje dane za wasze darmowe usługi. My pozwalamy się szpiegować pewnym ludziom, oni za to udostępniają nam za darmo niezwykłą usługę. Lecz ta wymiana jest nieco jednostronna. Niemal nikt nie czyta zasad i warunków, które odhacza ptaszkiem, ponieważ są one długie i zrozumiałe jedynie dla prawnika mającego spore pojęcie o inżynierii oprogramowania oraz jeden dzień w tygodniu na zbyciu. Kilka lat temu pewna brytyjska firma posłużyła się klauzulą, na mocy której zabezpieczała sobie „prawo do nieśmiertelnej duszy klienta, teraz i na wieki” – i nikt tego nie zauważył.